Czas wracać

Siedząc na materacu w pokoju dla służby u Szymona (tak, niektórym się powodzi) zaczęłam sobie powoli zdawać sprawę z Tego, że czas wracać do domu. Za kilka dni wsiadam do samolotu w Sao Paulo i lecę. Zostało jedynie dotrzeć do Sao Paulo, co zrobiłam już w przeciwnym kierunku i nie miałam najmniejszych problemów, więc czemu tym razem miałoby być inaczej…

Kupiłam bilet autobusowy do Santa Cruz, pożegnałam się ze wszystkimi szalonymi ludźmi w La Paz, ten najbardziej szalony odwiózł mnie nawet na autobus i ustawiłam się w kolejce do oddania bagażu. Pan dał mi karteczkę z napisem Sucre, co mnie nieco zdziwiło, więc zaczęłam mu tłumaczyć, że jadę do Santa Cruz. On mi oświadczył, że mam bilet do Sucre. Od słowa do słowa, od osoby do osoby i zaczęła się podróż do domu nie do końca po mojej myśli. Pani w okienku bardzo dobrze pamiętała i mnie i moją prośbę o bilet do Sucre. Nie pomogło tłumaczenie, że na szybie widnieje wielki napis Santa Cruz i nie mogło mnie to zmylić, poza tym stamtąd muszę się dostać do Brazylii, nie pomogła też karteczka, którą jej wcześniej pokazałam z napisem Santa Cruz (tej już nie pamiętała). Po małym reaserchu zrozumiałam, że autobusem się w tym tygodniu nie dostanę z La Paz do Santa Cruz, więc pojechałam do Sucre, tam też są autobusy.

Szczęście w nieszczęściu, spotkałam w autobusie dziewczynę, której znajoma zorganizuje mi lot do SC za dobrą cenę, więcej, ma też dobry deal na lot z SC do Sao Paulo. Słońce znów zaczęło dla mnie świecić. Zakupiłam bilety, odwiedziłam dzieciaki z Nanty na basenie i następnego ranka pojechałam na lotnisko.

Po 3 godzinach czekania odwołano mi lot, bo, cóż, na niebie były chmury. Nie padało, nie grzmiały pioruny, po prostu przeszkadzały im chmury. Dodatkowo powiedziano mi, że nie dostane zwrotu za bilet, bo to nie ich wina, chmury są i być może mogę polecieć jutro, ale pewności nie ma. Warto zaznaczyć, że autobusy również w pożądanym kierunku nie kursują, bo drogi są zalane. Ups. Nie pozostało mi nic innego jak kupić lot w innych liniach lotniczych, co też zrobiłam i po 2h leciałam.

W Santa Cruz najadłam się lotów, złożyłam w liniach Boa wniosek o zwrot pieniędzy za bilety, powiedzieli, że dostanę zwrot w przeciągu 2 miesięcy, nadal nic na konto nie wpłynęło, pogadałam również z tukanem, który kilka miesięcy wcześniej ugryzł mnie w nos.

Na lotnisku przetrzepali moją torbę trzy razy! Pomimo zapewnień, że lot odleci o czasie, godzinę po planowanym starcie monitory nadal nas o tym zapewniały.

Jestem w Sao Paulo, gdzie znów spotkałam trzech najfajniejszych chłopaków w całej Brazylii. Dwa ostatnie dni, wow, ciężko przyjąć do wiadomości, że za 48h wsiadam do samolotu do Europy. Wszystko co dobre kiedyś się kończy.

Zapasy w wykonaniu chollit

Coś, czego nie można przegapić. Rozpisywałam się już o mojej słabości do chollit, ale wrestling w ich wykonaniu to widowisko bezcenne. Było troche udawania, może nawet zbyt widocznego, zwłaszcza, kiedy przeciwnik rozbił chollicie woreczek z farbą na twarzy… Było siadanie na twarzach, rzucanie zawodnikiem w publiczność, rzucanie popkornem w zawodników, buczenie i wiwatowanie. Najbardziej bawili się lokalni, dla których walki są wyjątkową rozrywką oraz którzy podchodzą do tematu poważnie.

Znów La Paz

Po kilku tygodniach w Sucre przyszedł czas na zmiany. Dzięki uprzejmości kolegi z MyWayAround wybór padł na La Paz. Nie to, że długo się nad wizytą zastanawiałam, bo miasto samo w sobie rzuca na kolana. Kiedy doda się do tego wskazówki od osoby, która tam mieszka i towarzystwo genialnych osób, wychodzi nam wycieczka na 5+.

To co na ulicy na codzień

Polska ma/miała niesamowite stroje ludowe. Krakowianka rządzi, choć teraz już tylko na zdjęciach i przy szczególnych okazjach. W sumie ostatni przejaw polskiej tradycji w postaci stroju pamiętam z przedszkola, kiedy to co roku przebierałam się za krakowiankę, miałam korale i wianek ze wstążkami. Bajka.

I tu przedstawiam kolejny powód, dlaczego Boliwia jest najlepszym krajem na świecie. Mają swoje “krakowianki” i “krakowiaków” na codzień na ulicach. Mieszkańcy odziani w tradycję chodzą po bułki do sklepów, pracują na polu, nawet na korytarzu Uniwersytetu można spotkać chollite (osobiście ulubione boliwijki).

Zaś pewnego dnia odbył się wielki festiwal, w trakcie którego można było sobie wszystko i wszystkich to noszących obejrzeć z bliska.

Ñanta

W hostelu w Buenos Aires spotkałam Miguela, który opowiedział mi o Ñancie – organizacji, która pomaga dzieciom pracującym na ulicach Sucre. Prowadzą ją niesamowici ludzi, którym faktycznie zależy.

Program opiera się na organizuwaniu czasu wolnego, by dzieciaki prócz pracy miały również i zabawę. Zbierane są także fundusze na przybory do szkoły, obowiązkowe białe mundurki, buty itp. Wiele dzieci nie ma nic, tak jak niczego nie mają ich rodzice. 7-mio latki biegają po mieście i sprzedają turystom gumy do żucia, inni wstają o 4 rano, by zebrać plastikowe butelki i puszki ze śmietników.

W Sucre zostałam miesiąc i coś koło tego trwała moja przygoda z Ñantą. Pierwszy tydzień spędzony w basenie z bandą rozbawionych dzieciaków, następnie w związku z zapaleniem gardła już na sucho, poza basenem.

Gdy pierwszego dnia jedna z dziewczynek poprosiła abym wskoczyła z nią do basenu, po czym nie czekając na odpowiedź skoczyła sama, ja skończyłam z krwawiącym nosem w skutek ciosu z główki jaki mała mi sprzedała. Na koniec dnia zaliczyłam również kopa w pęcherz. Zdarza sie. Mimo wszystko do domu wróciłam cała szczęśliwa, bo razem z grupką dzieci miałam ubaw po pachy. Topiły mnie przytulakami i rzucały się na szyję, a w międzyczasie próbowałam uczyć je pływać.

Boliwia nie jest zamożnym krajem. Nie brakuje tam niesamowitej kultury, żywych kolorów w ludowych strojach i radości pomimo przeszkód, ale pieniędzy sie raczej na ulicy nie znajdzie. I aż serce ściska, jak patrzę na dzieciaki, które biegają do roboty od najmłodszych lat, kiedy ja w ich wieku bawiłam się w wojnę na podwórku.