Salar de Uyuni

Jak opisać miejsce, które widzieli wszyscy odwiedzający Boliwię. Hmh.

Jezioro solne jest wow, na prawdę i żadne zdjęcie nie jest w stanie tego oddać. By poczuć klimat trzeba się tam przejechać, posadzić pupę na soli i zjeść lunch na kolanach. Jak by się ktoś wybierał to sugeruję załatwienie spraw toaletowych wcześniej, bo próba załatwienia się na miejscu może być wyzwaniem.

Jeśli ktoś zainteresowany jest produkcją soli, odwiedzić można muzeum, czyli mały pokoik z panią pakującą sól do torebek.

Wiele się też nauczyłam. Lamy robią kupę w jedno miejsce i uprawiają seks w trójkątach. By zabić lamę należy znaleźć jakiekolwiek dostępne miejsce, np. kawałek polany i poderżnąć jej gardło, po czym rozebrać ze skóry. Lokalni podchodzą do kwestii mięsa na większym luzie niż Polacy (lodówka? – po co, mięso może leżeć na słońcu, czystość? – księżniczka się znalazła).

Jako prawdziwy turysta wybrałam wycieczkę czterodniową co wiązało się ze wspinaczką na krater. Wy powiecie łatwizna, ja odpowiem, że nie macie pojęcia o czym mówicie. Po pierwsze mówimy o wysokości ok 5000 m npm, czyli robi się podwójnie ciężko. Po drugie trzeba iść, iść i iść, a kiedy kończy się ścieżka zaczyna się wspinaczka przez tysiące małych turlających się kamyczków, które powodują systematyczny poślizg. W tak sprzyjających warunkach przyrody zgubiłam się i wylądowałam samotnie na szlaku niebezpiecznym (ups Tomasz), czyli było bardzo stromo, jeszcze więcej kamyczków i całkiem strasznie. Po zjedzeniu batona dotarłam na szczyt i poczułam się, jakbym zwyciężyła w maratonie (ale takim światowym i ciężkim).

From Tupiza to Uyuni – road through hell

My body gets a rest and my soul is happy. I caught a bus to Uyuni. The road is beautiful but sometimes we are driving too close to the edge and it is pretty scary. In the bus there is dust flying around everywhere so I am constantly inhaling it and have desert in my nose. The road was pretty bumpy, my organs got wild and almost separated from the body. It’s also necessary to hold your breasts, otherwise they will go their own way. Everyone should try it, the best roller coster ever!





Droga przez wertepy, czyli z Tupizy do Uyuni

Ciało odpoczęło dusza się cieszy. Razem z Melisą łapiemy autobus do Uyuni. Droga jest przepiękna, tylko czasem jedziemy za blisko krawędzi. W autobusie unosi się warstwa kurzu, który notorycznie wdycham. Wydmuchując nos wydmuchuję ziemie. Plus jest mały problem z nawierzchnią i ograny odłączają się od reszty ciała, zaś biust trzeba trzymać by nie poszedł własną drogą.





Life in the saddle

I like to think about myself as a pretty talented person. That is why I’ve decided to learn Spanish by myself, teach myself how to play harmonica and design clothes that are getting better with time. But I’ve never assumed I can relearn how to ride a horse in just a few minutes. I used to do it as a child and bothered to inform everyone in the tourist office about that fact. When we went to pick up the horses it turned out that the rest of our crew was born in the saddle and then Stina told me it’s just like riding a bike. I had the idea in my head that a bike isn’t alive, but i did’t have much time to think about it. After 10 minutes we were going really fast. So I sat on that horse, shit scared , trying not to fall down. And you know what, it is like riding a bike.

We looked like a real cowgirls with hats and horse bags, running like the wind with me on the back… running almost like the wind but with that shitty backpack hitting my back with each step. Plus I’m still on antibiotics and ass stoppers.

It’s hard to describe the views around, it was like riding a horse inside a Discovery Channel. I can’t show too many pictures, cause I was never sure when we would begin too gallop again and believe me, it wasn’t easy to hide my camera while doing so.


In the evening we made it to the small village located between two rocky hills. There’s plenty of bulls but where are the cows? I go for a walk (easy to say but to be honest it was more like a fight against everyone of my muscles).



I met some kids who were keen to do anything to make me take a shot of them. It took me like an hour to finally say goodbye.






And the village is so different to anything that I’ve seen so far. Everything made of stones, grandma doing some work, child following her around. A cat chased by a pig. And older ones sitting next to each other just staring at the desert. It was freaking me out.





In the morning I wake up bitten by bed bugs. Shit happens. Then my body informs me we’re in a stage of war and this is going to hurt. My horse hates everything that moves and looks like another horse, so bites and kicks around. Then there was that accident and a girl ended up on her head, i lost the reins (they just disconnected) while galloping and then my horse decides to run into the magical water eye and almost through me into it. But those views… it couldn’t be better.

Życie w siodle

Lubię o sobie myśleć jako o utalentowanej osobie. Dlatego postanowiłam sama nauczyć się hiszpańskiego, gry na organkach, a szyte przeze mnie ubrania z miesiąca na miesiąc wyglądają lepiej. Nie jest to kwestia narcyzmu, a bardziej odpowiedniego podejścia do życia. Za to nigdy nie podejrzewałam, że będę w stanie przypomnieć sobie jak się jeździ konno w 10 minut. Jeździłam jako dziecko i okazjonalnie kilka razy potem, poinformowałam o tym agencje i liczyłam, że wezmą to pod uwagę. Kiedy pojechaliśmy po konie okazało się, że pozostała załoga urodziła się w siodle. Dwie Irlandki z farmą, Brytyjka, której matka posiada konie i Norweszka, która trenowała konie wyścigowe. Potem Stina powiedziała, żebym ie nie stresowała, bo jazda konna to jak jazda na rowerze. Nie przypominam sobie, żeby mój rower był żywy, ale nie miałam zbyt dużo czasu na myślenie, bo po 10 minutach galopowaliśmy. Więc siedzę na tym koniu, przestraszona jak jego mać, próbując nie spaść. I okazało się, że to jest jak jazda na rowerze.


Warto wspomnieć, że wyglądamy jak prawdziwe kowbojki, są kapelusze, specjalne torby, ochraniacze na łydki i moja koszula w kratę. Plus mój plecaczek za 7 euro bezlitośnie kopiący kręgosłup z każdym ruchem kopyt. Dodatkowo nadal biorę antybiotyki i stopery na pupę (wiem, że kto nie ryzykuje ten nie ma, ale wizja rozwolnienia na środku pustyni nie należy to moich ulubionych obrazków).



Ciężko opisać widoki naokoło, to jakby wejść do telewizora w trakcie programu Discovery Channel. Nie mogę pokazać zdjęć, bo wchodzenie w galop było z moimi towarzyszkami niekontrolowane, a moje umiejętności nie pozwalają jeszcze na szybką jazdę i jednoczesne robienie zdjęć. Wpierw jedziemy po pustynnych terenach otoczonych czerwonymi skałami i kaktusami, Kilkukrotnie przeprawiamy się przez rzekę. Mijamy małe wioski składające się z kilku kamiennych domów, gdzie głównym biznesem jest pasanie kóz. Dużo galopujemy, czasem mój koń się w tym wszystkim gubi. Gdzieś na pustyni mijam tą kobietę idącą w sandałach. Jak ona się tam znalazła?






Wieczorem dotarliśmy do wioski ulokowanej pomiędzy kamiennymi wzgórzami. Ogarniamy konie i wchodzimy do sypialnej izby. Zrzucamy buty i torby i unosi się specyficzny zapach. Idę do wioski, unosi się kurz, wszędzie widzę byki, gdzie są krowy? Spotykam dzieci, które zrobią wszytko, żeby zrobić im zdjęcie, są całe wymazane ziemią, ale ciężko tutaj nie być. Plecy bolą jak skopane. Do chaty w której się zatrzymujemy przychodzi kobieta, by zrobić kolację, zajmuje jej to jakieś dwie godziny. Obok starsi siedzą na murku, dzieci zaganiają zwierzęta do zagród.





Rano budzę się pogryziona przez robale łóżkowe, zdarza się. Potem moje ciało informuje mnie, że jesteśmy w stanie wojny i będzie bolało. Mój koń pała nienawiścią do wszystkiego co przypomina innego konia, więc kopie i gryzie naokoło. Potem zdarzył się mały wypadek i dziewczyna skończyła na głowie a nie na koniu. U mnie puściły lejce, tak po prostu sie rozwiązły, a koń wbiegł w magiczne oczko wodne i prawie mnie w nie wrzucił. Ale te widoki… nie mogło być lepiej.