Życie w siodle

Lubię o sobie myśleć jako o utalentowanej osobie. Dlatego postanowiłam sama nauczyć się hiszpańskiego, gry na organkach, a szyte przeze mnie ubrania z miesiąca na miesiąc wyglądają lepiej. Nie jest to kwestia narcyzmu, a bardziej odpowiedniego podejścia do życia. Za to nigdy nie podejrzewałam, że będę w stanie przypomnieć sobie jak się jeździ konno w 10 minut. Jeździłam jako dziecko i okazjonalnie kilka razy potem, poinformowałam o tym agencje i liczyłam, że wezmą to pod uwagę. Kiedy pojechaliśmy po konie okazało się, że pozostała załoga urodziła się w siodle. Dwie Irlandki z farmą, Brytyjka, której matka posiada konie i Norweszka, która trenowała konie wyścigowe. Potem Stina powiedziała, żebym ie nie stresowała, bo jazda konna to jak jazda na rowerze. Nie przypominam sobie, żeby mój rower był żywy, ale nie miałam zbyt dużo czasu na myślenie, bo po 10 minutach galopowaliśmy. Więc siedzę na tym koniu, przestraszona jak jego mać, próbując nie spaść. I okazało się, że to jest jak jazda na rowerze.


Warto wspomnieć, że wyglądamy jak prawdziwe kowbojki, są kapelusze, specjalne torby, ochraniacze na łydki i moja koszula w kratę. Plus mój plecaczek za 7 euro bezlitośnie kopiący kręgosłup z każdym ruchem kopyt. Dodatkowo nadal biorę antybiotyki i stopery na pupę (wiem, że kto nie ryzykuje ten nie ma, ale wizja rozwolnienia na środku pustyni nie należy to moich ulubionych obrazków).



Ciężko opisać widoki naokoło, to jakby wejść do telewizora w trakcie programu Discovery Channel. Nie mogę pokazać zdjęć, bo wchodzenie w galop było z moimi towarzyszkami niekontrolowane, a moje umiejętności nie pozwalają jeszcze na szybką jazdę i jednoczesne robienie zdjęć. Wpierw jedziemy po pustynnych terenach otoczonych czerwonymi skałami i kaktusami, Kilkukrotnie przeprawiamy się przez rzekę. Mijamy małe wioski składające się z kilku kamiennych domów, gdzie głównym biznesem jest pasanie kóz. Dużo galopujemy, czasem mój koń się w tym wszystkim gubi. Gdzieś na pustyni mijam tą kobietę idącą w sandałach. Jak ona się tam znalazła?






Wieczorem dotarliśmy do wioski ulokowanej pomiędzy kamiennymi wzgórzami. Ogarniamy konie i wchodzimy do sypialnej izby. Zrzucamy buty i torby i unosi się specyficzny zapach. Idę do wioski, unosi się kurz, wszędzie widzę byki, gdzie są krowy? Spotykam dzieci, które zrobią wszytko, żeby zrobić im zdjęcie, są całe wymazane ziemią, ale ciężko tutaj nie być. Plecy bolą jak skopane. Do chaty w której się zatrzymujemy przychodzi kobieta, by zrobić kolację, zajmuje jej to jakieś dwie godziny. Obok starsi siedzą na murku, dzieci zaganiają zwierzęta do zagród.





Rano budzę się pogryziona przez robale łóżkowe, zdarza się. Potem moje ciało informuje mnie, że jesteśmy w stanie wojny i będzie bolało. Mój koń pała nienawiścią do wszystkiego co przypomina innego konia, więc kopie i gryzie naokoło. Potem zdarzył się mały wypadek i dziewczyna skończyła na głowie a nie na koniu. U mnie puściły lejce, tak po prostu sie rozwiązły, a koń wbiegł w magiczne oczko wodne i prawie mnie w nie wrzucił. Ale te widoki… nie mogło być lepiej.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *