Iguazu

Bilet na nocny autobus z Buenos Aires do Iguazu – 422 peso
Pokój w hostelu (znów wsadzili mnie do męskiego, 10 osobowego, zapuszczam włosy) – 40 peso
Kanapka i kola w supermarkecie – 10 peso
Wstep do parku – cenny.



W Argentynie panuje obrzydliwy zwyczaj podbijania cen dla obcokrajowców, zwłaszcza tych spoza Ameryki Południowej, nie rozmawiamy o kilku peso, ale skali 20 dla szczęśliwców i 100 dla gringo, bo wszyscy nimi jesteśmy. Kiedyś dyskryminowano ciemny kolor, dzisiaj płacę i to dosłownie za bycie białą.

Ludzie mówili że trzeba to zobaczyć, a ja słucham ludzi. Niektórych mniej, bo mają dużo do powiedzenia, kiedy nie mogę się skupić na ich głosie.

Spotkałam Polaków, można nas spotkać wszędzie, czy to nie urocze stwierdzenie?

Buenos Aires

We were sitting over a beer, cooling down after a hot day, fighting with mosquitos and sharing stories who was robbed when and where. There was only one rule – it had to take a place in South America. Guys had quite few stories – australian was robbed twice on the same street (one of main streets in Buenos), one time they tightened a rope around his neck, second time he got threatened by a finger that was supposed to be a gun so eventually he refused to give his cash away, other guy got his eyes sprayed with pepper gas.




That was the evening, and during the sun hours I was walking around the city with everything I own on my back. To be a better target, I was walking with a cup from Starbucks, I drank mate with homeless in park, I was answering every provocation and approaching anyone who called me. It’s probably just the longing for T. My misery had to be visible, because no one wanted my money and everyone was willing to listen about T.

I went for a steak to a strange pub. Waiters, in their 60’s, in white shirts, moving their hips when some music with a rhythm was coming from the radio. In front of me there was an older Argentinean sitting, we were smiling to each others while chewing meat.


I talked with a boy living on the street — he’s sleeping there on his couch — he said that I could also sleep there, but I went back to the hostel.

Buenos Aires

Usiedliśmy wieczorem przy piwie, chłodząc się po upalnym dniu, odganiając komary i rozmawialiśmy o tym, kto, gdzie, kiedy i ile razy był obrabowany w Ameryce Południowej. Było tego sporo, australijczyk dwa razy w jednym tygodniu w tej samej dzielnicy Buenos Aires, na głównych ulicach, raz zacisnęli mu obręcz na szyi. Innego straszyli zakrytym palcem, który miał być bronią, więc odmówił wypłaty gotówki, ktoś dostał sprejem pieprzowym po oczach.




To wieczorem, a w dzień chodziłam po mieście ze wszystkim. By być lepszym celem spacerowałam z kubkiem ze Starbucks, piłam mate z bezdomnymi w parku, odpowiadałam na każdą zaczepkę, podchodziłam do każdego, kto mnie wołał. To chyba tak w ramach tęsknoty za T. Moja mizerność musiała być widoczna, bo nikt nie chciał moich pieniędzy a wszyscy chętnie słuchali o T.

Poszłam na steka do dziwnej knajpy. Kelnerzy około 60-tki, w białych koszulach, kręcący biodrem, gdy z radia leciał żwawszy rytm. Na przeciwko siedział starszy Argentyńczyk, uśmiechaliśmy się do siebie żując mięso.


Rozmawiałam z chłopakiem mieszkającym na ulicy, śpi na swojej kanapie, powiedział, że też mogę tam spać, ale wróciłam do hostelu.

Montevideo

Due to very limited time we were blessed to spend together we decided to go for rather leisure type of traveling. This way we got to Montevideo, so called big city where for the first time since I left home I’m staying in a hotel (notice no “s” before “t”). In the very moment we walk in through huge and beautiful wooden door ring starts to bell in my mind – “You can’t afford it!”. Pleasant surprise! A nice, clean and stylish room turned out to be cheaper than two beds in hostel dorm. On top of that, after spending few nights on buses or under a tent, it was a bliss to sleep on a comfy matrace, in clean white bedding, in a room with cable TV, a fridge, fresh towels in bathroom and wi-fi access. I feel like not leaving this room ever! I have to though as T wants to go and explore. Total lack of mutual understanding.


Our hotel is located just next to Plaza Independencia – not far from Ciudad Vieja – the oldest part of town where we decided to go for a stroll. While passing some all ladies they stopped us and they strongly suggested we should turn around as otherwise we’d get robbed in few minutes. Literally minute later, we got same message from another local. We are going back towards area with armed tourist police.




They say Uruguay is the Switzerland of South America and there is something to it, it’s expensive here. And perhaps, it all feels well organised.

Food options-wise there is plenty of characteristic, shining steel looking, huge campervan sized stalls with various hot-dogs and other delicious but heavy fast food – it’s T’s easy choice. What Montevideo hasalso to offer are beaches, more than dozen of them actually – we go on a bus then, beach hopping.




Well, and now, I’m not sure what more to add. Mostly, I have fresh quilt on my mind, hot shower and all night movies session. I should probably still see these beaches, city streets, cafes and sunset walks but my next night – just for a bit of contrast – I’ve spent sleeping on a sleeping mat at the airport, covered by a scarf, with my head resting on T’s knees and I was dreaming about my little but perfect room in Hotel Palacio in Montevideo.

Montevideo

Ze względu na krótkoterminowość wspólnego bycia stawiamy na wakacje. Tak trafiliśmy do Montewideo, tzw. dużego miasta, gdzie pierwszy raz śpię w hotelu. Wchodząc przez drzwi w głowie brzęczy myśl “nie stać nas”, cena okazała się niższa niż za dwa łóżka w dormie. Wygodny materac, czysta, biała pościel, telewizor z kablówką, lodówka, pachnące ręczniki i nawet net. Nie chcę go już nigdy opuszczać. Ale muszę, T. chce zwiedzać. Totalny brak zrozumienia.


Mieszkamy tuż obok historycznej części miasta, gdzie w trakcie spaceru siedząca przed domem staruszka krzyczy, że nas zaraz okradną, za dosłownie 30 sekund podchodzi kolejny człowiek i mówi to samo, więc zawracamy na ścieżkę, gdzie więcej uzbrojonej policji.




Mówią, że Urugwaj to Szwajcaria Ameryki Południowej, coś w tym jest, drogo tu. No i może wszystko jest lepiej zorganizowane.

Na ulicach metalowe budki z hot-dogami i najróżniejszymi ich odmianami, główna jadalnie T. Autobusami dostać się można na kilkanaście plaż, robimy rundkę.




Nie wiem co więcej pisać, bo w głowie mam nadal pachnącą pościel, ciepły prysznic i filmy przez całą noc. Powinnam mieć raczej te plaże, ulica, kawiarnie i spacery o zachodzie słońca, ale następną noc spędziłam na macie na lotnisku pod chustą, z głową na kolanach T. i śnił mi się chyba ten pokój z Montevideo.