Market

Rzędy desek ułożonych na podwyższeniu i mamy miejsce na targ. Z tym, że targowisko w Kota Bharu mieści się pod oszkloną kopułą i z drugiego piętra owoce mienią się wszystkimi kolorami tęczy.

Szkło na suficie sprawia również, że targowisko przerodziło się w szklarnie, a przy akompaniamencie 30 stopni na zewnątrz, nie tworzy to chłodnej atmosfery. Wszystkie kobiety siedzą po turecku, okrążone przez towary i sprzedają, odganiając co chwilę muchy. Opatulone są od stóp do głów, noszą chusty na głowach, czasem też szyjach, więc nie mam pojęcia, jak wytrzymują cały dzień w tej saunie.

Po bokach ulokowane są stoiska z mięsem, gdzie kupić można kotlet lub od razu pół krowy.

Teatr Lalek w pełnym transie

W Kota Bharu zatrzymaliśmy się głównie w celu zdobycia wiz do Tajlandii. W ramach czekania zabijaliśmy czas wszelkimi atrakcjami z okolicy. Tak trafiliśmy na nocne przedstawienie kukiełek w ośrodku kultury.

Na placu powieszone jest prześcieradło, a za nim orkiestra z bębnami, fletami, gitarami i wszelkimi innymi instrumentami. Najbliżej prześcieradła siedzi pan z kukiełkami wyciętymi ze skóry i mikrofonem przyczepionym blisko ust.

Muzycy wpadają w trans, kiwają się na boki, wygrywając w kółko ten sam rytm, pan śpiewa, jednocześnie przykładając do prześcieradła kukiełki.

Opowiada historię, której nie rozumiemy, ale sposó, w jaki sztuka jest przedstawiana nie pozwala nam odejść. Wielokrotna zmiana głosu, kilka wartw tej samej kukiełki ma dodać dramatyzmu. I dodaje.

Kupiliśmy dwie kukiełki, element transu da się bez problemu osiągnąć, więc będą przedstawienia po powrocie.

Zemsta morza na Pulau Perhentian

Pulau Perhentian to jedna z bardziej popularnych Malezyjskich wysp, która nie została jeszcze totalnie zdominowana przez turystykę. Więcej tu wypoczywających lokalnych, co owocuje w oglądaniu kobiet kąpiących się w 35 stopniowym upale i gorącej wodzie w czarnych sukniach, czarnych spodniach i dokładnie zakrytymi włosami i twarzami.

My siedzimy w wodzie po pachy i obrzucamy się błotem. Jest błogo, prócz oparzenia mnie przez meduzę, obtarcia kolana przez rafę (mam bliznę!) i przecięcia palca przez kraba (do krwi).

Na wyspie nie ma dróg, więc jedyne co można robić, to spacery po plaży, wylegiwanie się na piasku i wskakiwanie do wody.

Wyjątkowo sympatyczne okazało się miasteczko portowe, z którego odpływa się na wyspę. Na przystanku autobusowym można było pograć z lokalnymi w kapslowe warcaby

i zjeść typowo chińskie danie wsąsiadującej knajpie.

Sztorm stulecia

Zatrzymaliśmy się w Kuala Terengganu jedynie na chwilę, by przenocować przed przeniesieniem się na wyspę Pulau Perhentian.

Poszliśmy na spacer do portu, gdzie spotkaliśmy kolejne dziwne koty

i doświadczyliśmy niespodziewanego sztormu. Niebo czerniało coraz bardziej z minuty na minutę, zaś po 10-ciu rozpętało się istne szaleństwo, z silnym wiatrem, piorunami i ostrym deszczem. Wszystko na naszych oczach.

Nocne spacery po Kuantan

Z lotniska w Kuala Lumpur jedziemy prosto na terminal, skąd przenosimy się, nie wprost bo po ładnych kilku godzinach czekania, do Kuantan. Tam docieramy dopiero ok 4 rano. Jemy wczesne śniadanie w lokalnej knajpie i czekamy na wschód słońca.

Znajduje się tu przepiękna świątynia Masjid Negari, która imponuje zarówno w świetle nocnych reflektorów, jak i o poranku, przy słabym świetle słońca.

Czekając obserwuję przedstawicieli mniejszości chińskiej ćwiczących na pobliskim boisku i słucham modłów dobiegających ze świątyni. To nietypowy początek dnia.

Po wschodzie idziemy na spacer po promenadzie, gdzie spotkaliśmy ostro podirytowaną kocicę w ciąży.

Miasto budzi się powoli do życia,

a my wyjeżdżamy.