Milford Sound, Nowa Zelandia, Wyspa Południowa

Milfird Sound jest zwyczajnie urzekające. Gdzie indziej na świecie góry wyłaniają się prosto z wody i w zależności od pogody kryją w gęstej mgle lub wypinają dumnie do słońca?

Jedynym nieporozumieniem była podróż do MS w środku nocy. Wszystko nagle jakby zwariowało. Lało nieziemsko, mgła była tak gęsta, że nie widać było zwierząt wskakujących usilnie pod koła samochodu (zastanawialiśmy się czy zwrot “idź w stronę światła” występuje i u zwierząt) i nagle wjechaliśmy do kamiennego czarnego tunelu bez oświetlenia, który ciągnął się przez dłuższą chwilę. Trwało to zdecydowanie zbyt długo bo padło podejrzenie że to tunel diabła i że wszyscy tam umrzemy. Wydostanie się z ciemności wiązało się z kolejną próba uniknięcia zderzenia ze zwierzątkami i, co dziwne, ptaszkami. Po dotarciu na parking zrezygnowaliśmy z szukania czegokolwiek i padliśmy.

Pobudka była niesamowita. Wyszłam z vana i pierwsze co zobaczyłam to fiordy odbijające się w zwierciadle wody i gęstą mgłę u ich podnóży.

Szybko udaliśmy się do portu sprawdzić możliwości wycieczek i okazało się, że możemy płynąć za 15 minut. Oglądanie fiordów to jeno, a pływanie pomiędzy nimi to zupełnie co innego. Gdy ruszyliśmy po 5 minutach pojawiły się delfiny przy dziobie, by później wracać co jakiś czas.

Następnie widzieliśmy foki bawiące się w wodzie i wygrzewające przy skałach.

Wypłynęliśmy na otwarte wody by wrócić pod kaskady wodospadów.

Jednak największe wrażenie sprawiło pływanie po gładkich wodach pomiędzy gigantycznymi fiordami.

Po zejściu z łodzi poszliśmy na szlak, gdzie spotkaliśmy śpiące w trawie pingwiny.

Fiordy z każdej strony wyglądają niesamowicie.

Parada Pingwinów

O 8.30 zbieramy się na plaży. Siadamy tuż obok barierki. Za chwilę z wody wyjdą w grupach najmniejsze na świecie pingwiny.  Na lądzie czekają już ich młode. Nagle słychać pomruk i ludzie wskazują na coś palcami. Utrata okularów nie pozwala mi na dostrzeżenie czegokolwiek. T. z uporem maniaka pokazuje poruszające się w oddali czarne kropki, ponieważ jest ciemno, wszystko mi sie zlewa. Ranger radzi, by przenieść się na platformy, bo stamtąd będzie lepszy widok. Tuż pode mną dostrzegam małą owłosioną kulkę, krzyczącą do mamy. Ludzie zaczynają reagować agresywnie, bo mimo zakazu fotografowania, ktoś strzela małemu fleszem po oczach. Po chwili widzimy grupy dorosłych osobników wracających z oceanu. Początkowo myślimy, że małe czekają na swoich rodziców, okazuje się, że zaczepiają kolejne mijające je pingwiny, by dostać od nich coś do jedzenia. Nie obywa się bez niewinnych ataków na niewspółpracujących żywicieli i krzyków niezadowolenia. Wraz z T. idziemy tuż obok większej grupy, która co kilka metrów zatrzymuje się, by odpocząć. Patrzę na te małe stworzenia i nie mogę uwierzyć, że są prawdziwe. Następnego dnia poszliśmy na jedną z plaż, by z kolei podziwiać martwą naturę, czyli zdechłego pelikana.

To było coś dla mnie, w ramach rozpieszczenia T. zatrzymaliśmy się w Yarra Valley, by popróbować win. Jako kierowca skupiłam się na znajdującej się na terenie winnicy galerii. Za daleko idącą współpracę (jeżdżenie od winnicy do winnicy w ramach testowania win, gdy nie można ich testować, nie jest takie zabawne) dostałam moją osobistą butelczynę i obietnicę zrobienia prawa jazdy przez T.