Cmentarz Waverley

Waverley Cemetery 1

Cmentarz Waverley w Sydney jest jednym z piękniejszych jakie widziałam. Ulokowany tuż nad oceanem, pomiędzy popularnymi plażami Sydney, jest codziennie mijany przez setki turystów i lokalnych odbywających spacer z Coogee do Bondi lub w przeciwnym kierunku. Lecz magia zaczyna się przy zachodzie słońca.

Waverley Cemetery 2

Waverley Cemetery 5

Waverley Cemetery 6

Waverley Cemetery 9

Waverley Cemetery 10

Waverley Cemetery 11

Waverley Cemetery 13

Wschód słońca przy akompaniamencie chóru

W ramach Sydney Festival zorganizowano coś, czego każdy powinien doświadczyć przynajmniej raz w życiu.

O godzinie 5.45 rano zgromadzeni na plaży ludzie podziwiali wschód słońca przy akompaniamencie chóru. Wschód był wyjątkowy, niebo pokrywało kilka chmór, które rysowały na nim obrazy. Został on powitany przez specjalnie na tą okazję przygotowany repertuar. Przez moment było poważnie, za chwile radośnie i podniośle. Wszyscy zwróceni byli twarzami w stronę oceanu pozostawiając chór za sobą. Jedno jest pewne, to lepsze od słuchawek i ipoda.

Większość słuchaczy przyniosła ze sobą koce, kosze ze śniadaniem i kawę w termosach, co wywołało atmosferę wielkiego grupowego śniadania.

Słońce wzeszło, chól skończył śpiewać, a my zostaliśmy.

Parada Pingwinów

O 8.30 zbieramy się na plaży. Siadamy tuż obok barierki. Za chwilę z wody wyjdą w grupach najmniejsze na świecie pingwiny.  Na lądzie czekają już ich młode. Nagle słychać pomruk i ludzie wskazują na coś palcami. Utrata okularów nie pozwala mi na dostrzeżenie czegokolwiek. T. z uporem maniaka pokazuje poruszające się w oddali czarne kropki, ponieważ jest ciemno, wszystko mi sie zlewa. Ranger radzi, by przenieść się na platformy, bo stamtąd będzie lepszy widok. Tuż pode mną dostrzegam małą owłosioną kulkę, krzyczącą do mamy. Ludzie zaczynają reagować agresywnie, bo mimo zakazu fotografowania, ktoś strzela małemu fleszem po oczach. Po chwili widzimy grupy dorosłych osobników wracających z oceanu. Początkowo myślimy, że małe czekają na swoich rodziców, okazuje się, że zaczepiają kolejne mijające je pingwiny, by dostać od nich coś do jedzenia. Nie obywa się bez niewinnych ataków na niewspółpracujących żywicieli i krzyków niezadowolenia. Wraz z T. idziemy tuż obok większej grupy, która co kilka metrów zatrzymuje się, by odpocząć. Patrzę na te małe stworzenia i nie mogę uwierzyć, że są prawdziwe. Następnego dnia poszliśmy na jedną z plaż, by z kolei podziwiać martwą naturę, czyli zdechłego pelikana.

To było coś dla mnie, w ramach rozpieszczenia T. zatrzymaliśmy się w Yarra Valley, by popróbować win. Jako kierowca skupiłam się na znajdującej się na terenie winnicy galerii. Za daleko idącą współpracę (jeżdżenie od winnicy do winnicy w ramach testowania win, gdy nie można ich testować, nie jest takie zabawne) dostałam moją osobistą butelczynę i obietnicę zrobienia prawa jazdy przez T.

Ivy Retailers Street Party

Ivy otworzył nowy sklep i ponieważ jest z tego wyjątkowo dumny, postanowił urządzić imprezę. W celu tym zamknięto Ash Street, powieszono dziesiątki lampionów, puszczono czarno białe filmy na ścianach budynków i funk w tle. Pomiędzy gośćmi przepychały się hostessy z zakąskami i koktajlami.

Tematem przewodnim był, zdaje się, kolor różowy, który zdominował koktajle i garderobę pań. Osobiście, z braku różu, solidaryzowałam się pochłaniając darmowe drinki.

Swoją drogą niesamowity i godny podziwu jest szósty zmysł, którym ludzie wyczuwają eventy z darmowym jedzeniem i piciem. O wydarzeniu nie było głośno i wiedzieli o nim tylko znajomi znajomych, co nie wróżyło tłumów. A jednak powielił się scenariusz amerykańskich filmów o domówkach, na które zamiast kilku przyjaciół zjawia się cała okolica.

Jako jedna z nielicznych uczestniczyłam w otwarciu i przez jakieś 20 minut spokojnie podjadałam i popijałam, po czym z uśmiechem na twarzy podziwiałam oblężenie baru i hostessy przedzierające się przez tłum, bez powodzenia próbujące osiągnąć dystans 1/4 ulicy.

W całej imprezie nie chodziło tylko o darmowe jedzenie czy picie. Dodatkowo ubić można było niezły interes w każdym z 12 zgromadzonych w budynku sklepów. Choć,o dziwo, wraz z końcem darmowych koktaili i zakąsek zrobiło się pustawo…

Warte wspomnienia jest klimatyczne bistro, mieszczący się na tej samej ulicy, w którym spróbować można nie tylko wyjątkowej kuchni, lecz również bogatej listy win. Jak dumnie mówi właściciel, to cząstka Paryża w sercu Sydney.

Biennale of Sydney 2008

Tegoroczne Biennale w toku. Jak dumnie głoszą plakaty, każdy znajdzie coś dla siebie. Dużo w tym prawdy, bo zdecydowanie znajdziesz “coś”, a reszta prawdopodobnie do Ciebie nie przemówi.

Świat sie rozkręca, coraz bardziej stawiamy na sztukę, którą chcemy odnaleźć wszędzie. Biennale pomaga w dostrzeżeniu jej w butlach gazowych dmuchających automatycznie w sylwestrowe trąbki, rekinie stworzonym z pociętych walizek, filmach puszczanych jednocześnie na ustawionych naprzeciw siebie ekranach, gdzie jeden eksponuje zwierzęce zachowania maklerów, a drugi afrykańskich wojowników. Wszystko sprawia wrażenie, choć nie zawsze te, które chcielibyśmy odebrać.

To co przemawia, to miejsce, w którym odbywa się wystawy, czyli wyspa Cockatoo. Mieści się na niej stara, nie działająca od lat fabryka. Oczy przykuwa widok starych maszyn, powybijanych szyb, zardzewiałej blachy, wielkich, pustych pomieszczeń. Każda sala to oddzielna wystawa, czasem dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów. To jak krążenie po nieznanym terytorium w poszukiwaniu czegoś, co Cię zachwyci.

Wyjątkowe wrażenie zrobił na mnie podziemny tunel, którym można się przedostać z jednej strony wyspy na drugi. Długi, oświetlony bocznymi światłami, z głośników leci spokojna muzyka. Ma się poczucie, że to inny świat, albo kadr z filmu. Mniej więcej w połowie, ludzie zaczynają biec, daje to dziwne poczucie wolności.

Razem z T. zagubiliśmy się na chwilę przy ekspozycji składającej się z kilkunasty żagli, tu opadających na ziemię, tam wzbijających się ku niebu. Wystawa połączona jest z elementami słuchowymi, co sprawia, że słychać podmuch wiatru i krzyczącego gdzieś za plecami kapitana.

Tegoroczne Biennale można zobaczyć w kilku miejscach w Sydney, każde z nich jest inne i oferuje coś innego, jednak zdecydowanie nie można przegapić tej jednej wyspy.