Tegoroczne Biennale w toku. Jak dumnie głoszą plakaty, każdy znajdzie coś dla siebie. Dużo w tym prawdy, bo zdecydowanie znajdziesz “coś”, a reszta prawdopodobnie do Ciebie nie przemówi.
Świat sie rozkręca, coraz bardziej stawiamy na sztukę, którą chcemy odnaleźć wszędzie. Biennale pomaga w dostrzeżeniu jej w butlach gazowych dmuchających automatycznie w sylwestrowe trąbki, rekinie stworzonym z pociętych walizek, filmach puszczanych jednocześnie na ustawionych naprzeciw siebie ekranach, gdzie jeden eksponuje zwierzęce zachowania maklerów, a drugi afrykańskich wojowników. Wszystko sprawia wrażenie, choć nie zawsze te, które chcielibyśmy odebrać.
To co przemawia, to miejsce, w którym odbywa się wystawy, czyli wyspa Cockatoo. Mieści się na niej stara, nie działająca od lat fabryka. Oczy przykuwa widok starych maszyn, powybijanych szyb, zardzewiałej blachy, wielkich, pustych pomieszczeń. Każda sala to oddzielna wystawa, czasem dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów. To jak krążenie po nieznanym terytorium w poszukiwaniu czegoś, co Cię zachwyci.
Wyjątkowe wrażenie zrobił na mnie podziemny tunel, którym można się przedostać z jednej strony wyspy na drugi. Długi, oświetlony bocznymi światłami, z głośników leci spokojna muzyka. Ma się poczucie, że to inny świat, albo kadr z filmu. Mniej więcej w połowie, ludzie zaczynają biec, daje to dziwne poczucie wolności.
Razem z T. zagubiliśmy się na chwilę przy ekspozycji składającej się z kilkunasty żagli, tu opadających na ziemię, tam wzbijających się ku niebu. Wystawa połączona jest z elementami słuchowymi, co sprawia, że słychać podmuch wiatru i krzyczącego gdzieś za plecami kapitana.
Tegoroczne Biennale można zobaczyć w kilku miejscach w Sydney, każde z nich jest inne i oferuje coś innego, jednak zdecydowanie nie można przegapić tej jednej wyspy.