Podróż na Gili Island

Opuszczamy Javę na rzecz Lombok i Wyspy Gili. By tam się dostać jechaliśmy 2h autokarem, następnie busem, który podwiózł nas na dworzec kolejowy, pociągiem z dwoma poduszkami na łebka 4h, kolejna 1h w mini busie ze zdecydowanie zbyt wysoką liczbą zestresowanych pasażerów, którym nogi nie mieściły się w przerwy pomiędzy siedzeniami i trzymali je pod brodami (zakładam, że był to autokar szkolny). Jeszcze kilkadziesiąt minut na promie i jesteśmy na Bali!

3h w tym samym autokarze do Dempasar i poszukiwanie pokoju na noc. Balijczycy są wyjątkowo mili i pomocni (czego nie można powiedzieć o mieszkańcach Javy), ale odpowiedź na proste pytanie typu gdzie jest najbliższy hotel zajmuje im bagatela 15 minut.
Następnego ranka wstajemy co świt, 2h autokarem do portu, następnie 4h ferry na Lombok przy akompaniamencie delfinów i 2h busem do Senggigi, gdzie musieliśmy przeczekać do rana na łódkę.

Zmęczeni dwu dniową podróżą udaliśmy się na tańce do Happy Baru z żywą muzyką, gdzie zafundowaliśmy sobie sushi i piwa, a kelnerzy w koszulkach z napisem “I drink, I get drunk, I fall down, No Problem” sprawili, że poczuliśmy się jak u siebie.

Rejs na wyspę zajął 1,5h i zaczął się spacer. Wszystko okazało się zajęte, to malutka wyspa – Gili Meno, chatkę znaleźliśmy dopiero po przejściu na przeciwną stronę wyspy. Jest wprost idealnie, brak ludzi, domek z widokiem na morze, werandą z dwoma fotelami, betonową łazienką jak z Dwella i uczuciem relaksu w powietrzu.

Nasz gospodarz chodzi ubrany jedynie w chustę zawiniętą na biodrach i wciąż coś podgwizduje.

Plaże są puste, tuż przy wodzie ustawione jest coś a’la podłoga na palach z poduchami i zadaszeniem, czyli miejsce na popołudniową drzemkę.

Budzą nas lokalni mieszkańcy, którzy korzystając z wieczornego odpływu łowią i szukają owocy morza na naszą kolację.

Poszliśmy na drugą stronę wyspy, żeby zobaczyć zachód słońca i znaleźliśmy opuszczony luksusowy hotel, do którego można było wejść i się rozejrzeć. Nadal jest woda w basenie, ale wykształciły się w nim osobliwe formy życia, więc rezygnujemy z kąpieli. Wszystko jest na swoim miejscu, stół bilardowy, bar, butelki z keczupem, aż przykro patrzeć, ja takie miejsce niszczeje.

Gilli Meno ma to do siebie, że jest malutką relaksacyjną wysepką, bez barów z imprezami, a małymi restauracyjkami z leżankami zamiast krzeseł, bez dróg i oświetlenia naokoło wyspy. Z romantycznej kolacji z winem wracaliśmy przez ciemność po omacku, z wyciągniętymi przed siebie rękoma, szurając stopami po piachu i próbując wymijać palmy.

6 thoughts on “Podróż na Gili Island”

  1. coraz częściej muszę Wam przypominać, że jesteście polakami!! kurwa, co to znaczy ” nie mogliśmy się do nich dostać” :D

  2. pamiętam o mojej polskości w Twoich oczach, piłam tam piwo na ganku przed zamkniętym pokojem! Wiesz, indonezyjskie areszty/więzienia są nieciekawą miejscówką na spędzenie kilku miesięcy, więc ograniczyliśmy się do wymiany kilku uwag między nami, co na ten temat myślimy. Ale gdyby słyszeli to by im poszło w pięty!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *