Sztuka aborygeńska

Połączenie krótkich lub długich kresek, kropek, kółek, przy użyciu wyrazistych kolorów, w celu uzyskania charakterystycznych, aczkolwiek niepowtarzalnych wzorów, to sztuka w wykonaniu Aborygenów. Można ją dostrzec wszędzie, na dzbankach, dywanach, bumerangach, plakatach, jednak największe wrażenie robi na dużych płutnach.

W Australii opinie na temat Aborygenów są podzielone. Mój pierwszy kontakt był szokujący, bo miał miejsce przed parafią, gdzie pijana prawie do nieprzytomności grupka czekała na darmowy posiłek. Słychać też wszędzie historie o tym jak piją, ćpają, kradną i demolują przekazane im przez rząd domy.Być może jest to reakcja na nieludzkie traktowanie w przeszłości (byli oni postrzegani jako element przyrody a nie ludzie), być może taka jest ich natura. Jednak patrząc na to co potrafią stworzyć, trudno w to uwierzyć.

Cairns – miasto domów na palach i informacji turystycznych.

W przewodniku jest napisane, że jeśli ktoś nie znalazł informacji w Cairns, to nigdy nie znajdzie porno w internecie. Coś w tym jest, bo informować chcieli nas w co drugim budynku.

Na północy lotniska wyglądają trochę inaczej. Nie ma korytarzy, tylko ścieżki pod daszkami. Bagaże odbiera się przed lotniskiem i samemu zdejmuje się je z wagoników meleksa.

T wszystko idealnie zorganizował i z lotniska odebrał nas bus, podwożąc pod hostel. Calypso to najlepszy hostel na świecie! To jedno z tych miejsc, gdzie czujesz sie rewelacyjnie. Pełen ludzi gotowych do zabawy, wszędzie porozstawianych kanap na których można się o każdej porze dnia czy nocy rozespać, rewelacyjnej ogólnoświatowej obsługi (od Norwegii przez GB po kanadę) no i Zanzibar, w którym za $9 jesz do woli, a jedzenia jest dużo.

Dodatkowo co godzinę busik dowozi/odwozi z centrum miasta. Ale w sumie nie chce się nigdzie jechać, bo świetna impreza zagwarantowana jest na miejscu.

Głównym celem wyjazdu było zdobycie uprawnień do nurkowania na otwartych wodach. No i jesteśmy nurkami! Kurs trwał 4 dni, 2 teorii i ćwiczeń w basenie i 2 dni na oceanie. Na pierwszej łodzi Fabian kazał nam przygotować się do zejścia w trakcie płynięcia. Fale było ogromne i mało co nie oddałam mu lunchu. W sumie nie dziwie się, że prawie nic nie zostało zjedzone. Po 2 zejściach i zabawie z gigantyczną rybką maori, która zachowywała się jak piesek, przesiadka na drugi statek, zakotwiczony nad rafą. I tu kolejna radość, kajuta najlepsza z telewizorem, nie ważne, że były tylko 2 kanały. Na pokładzie każdy okazał się fanatykiem nurkowania, był to jedyny cel, dla którego można się było tam znaleźć.

Pierwsze zejście o 6.30 rano, woda była czarna, naokoło ciemno, instruktor płynął z lornetką. Po drodze śpiący rekin 2 m od nas, którego Fabian nie omieszkał obudzić, dalej lion fish i te wszystkie niebezpieczne morskie stworzenia, które budzą się do życia w nocy i które widziałam wcześniej na Discovery Channel.

Pierwsze samodzielne nurkowanie dosyć ciężkie, po pełnym podnieceniu zwizązanym z pierwszym brifingiem, zapomnieliśmy przygotować plan zejścia, mimo wszystko było pięknie.

Marta i Tomasz – Padi nurkowie.

A tak sie cieszyliśmy z licencji:

Chocolate is not only about taste – Max Brenner

O tym, że jest dzień dziecka zorientowałam się wieczorem, kiedy N. krzyknęła “wszystkiego najlepszego”. Przez chwile myślałam, że mam imieniny. W związku z idealnie podłożonym pretekstem (bo okazało się, że reszta świata z której pochodzą nasi znajomi nie ma takiego dnia), po raz kolejny udaliśmy się do czekoladowego Max Brennera. Do tej pory myślałam, że Pijalnia Czekolady Wedla rządzi, ale nie!

U Maxa jest zawsze full, nie ważne jaka pora dnia, tygodnia czy roku. U Maxa wszystko jest czekoladowe lub z czekoladą. U Maxa czekolada pitna jest dobra do tego stopnia, że kradnie się porzucone przez innych czekoladowe karafki. U Maxa mimo, że jest się przesłodzonym, pije i jje się dalej. Po Maxie mówi się tylko o tym, jak było u Maxa.

Jako Maxowi fanatycy zamówiliśmy pizze owocowo czekoladową, naleśniki z czekoladą i lodami, podwójne gofry z czekoladą i owocami, wszystko razy kilka. Czekolada pitna zjawiła się sama, widać była nam przeznaczona.

Najlepsze jednak było to, że bawiliśmy się z innymi dziećmi.

A po czekoladzie szalałyśmy na imprezie z naszą przyjaciółką Jessica!

Whitsunday Islands – kamping życia!

Jak to jest spędzić 10 dni na wyspie, bez toalety, prysznica, z kończącym się jedzeniem i gazem, szalejącymi 3 metrowymi guanami, kradnącymi myszo-skoczkami, pająkami wielkości pięści i tnącymi niemiłosiernie muszkami? Rewelacyjnie!

Na lotnisko prawie się spóźniliśmy, bo taxówka nie przyjechała, a jak już zorganizowaliśmy drugą, to pojawiły się obie. Na lotnisku okazało się, że N. ma kaca nie do przejścia.

Wylądowaliśmy na lotnisku wielkości parterowego domku jednorodzinnego, na bagaże czekaliśmy na polanie. Na wybrzeżu znaleźliśmy hostel dla backpakersów i ruszyliśmy kupić jedzenie na wyspe. Okazało się, że wszystko jest zamknięte i będzie otwarte dopiero następnego dnia o 7.30. Sęk w tym, że nasza łódź odpływała o 8.00, a port był oddalony właśnie o te 30 min. Hostel okazał się rewelacyjny, składał się z kilkudziesięciu budynków z łączonymi tarasami. Przed naszym tarasem zorganizowali wojnę na szlaufy.

Następnego dnia taksówka czekała na nas o 7.30. Wpadliśmy do sklepu i zrobiliśmy ogromne 5 minutowe zakupy, każdy odpowiedzialny za dany dział.

W porcie okazało się, że wody naokoło Whitehaven Beach są niebezpieczne i zrzucili nas na Hook Island – byliśmy tam totalnie sami przez 2 dni. Jedyna przerwa to wypad na nurkowanie.

Na Whitehaven Beach zatkało nas. Plaża jest rewelacyjna, piasek biały jak śnieg. Namiot rozbiliśmy z wyjściem na plaże, zawiesiliśmy dwa hamaki i zorganizowaliśmy jedzeni.

Ucieszył nas fakt, że na wyspie jest toaleta, rozczarował, że były w nim ogromne pająki, także rozwiązaniem było kopanie dołków…

Po obiedzie okazało się też, że na wyspie są kilkumetrowe guany, które z rozkoszą kradły nasze śmieci. Po paru dniach niczego się już nie bały i chodziły naokoło nas jak pieski.

Po kilku dniach skończyło nam się jedzenie i gaz. Zamówiliśmy je od kapitana, tyle że ten spóźnił się z dostawą 3 dni. Kiedy zakupy dotarły, okazało się, że bez gazu, więc nie mogliśmy nic ugotować. Potrzeba matką nauki i chłopcy zorganizowali świeczkowe ognisko (za wyspie obowiązuje zakaz palenia ognisk) cała akcja skończyła się pozytywnie, bo byliśmy najedzeni, w międzyczasie tylko zajął się ręcznik ochraniający całą konstrukcję od wiatru i mało co nie spaliliśmy rezerwatu.

Po 7 dniach udało nam się kupić zimną colę i to stworzyło nasz dzień.

Za 5 dni

Za 5 dni będę na najpiękniejszej plaży na świecie. Z idealnym piaskiem, który wypoleruje moją obrączkę. Mamy mieć wodo i insekto odporny namiot (jest) 5 litrów wody dziennie na łebka i jedzenie. Bierzemy lodówkę z lodem (wiem że starczy na 5h) zupki w proszku, jabłka, konserwy, kabanosy, jajka i palnik. Mamy też latarki. Dzisiaj na czekoladzie dyskutowaliśmy o zakupie indywidualnych łopatek. Ponieważ toalet brak, dziury trzeba kopać. 100m od namiotu, 15 cm głębokości. N wymyśliła, że trzeba skombinować jakieś tabletki, żeby przez 10 dni się nie chciało…o ile jest coś takiego, jestem za. M proponuje za każdym razem wskakiwać na 10 minut do oceanu. Ja próbuje przeforsować mój pomysł na torbę-prysznic wieszaną na palmie, w kórej w ciągu dnia nagrzewa się woda i można umyć głowę w ciepłej wodzie. Zostałam wyśmiana a mimo to uważam że to będzie biznes życia, bo za te wszystkie żarty słono mi zapłacicie za możliwość wykąpania się w łazience dudy!

T właśnie sprawdził i będzie nas na wyspie w sumie około 20 osób. Za 5 dni zaczyna się magia.