O tym, że jest dzień dziecka zorientowałam się wieczorem, kiedy N. krzyknęła “wszystkiego najlepszego”. Przez chwile myślałam, że mam imieniny. W związku z idealnie podłożonym pretekstem (bo okazało się, że reszta świata z której pochodzą nasi znajomi nie ma takiego dnia), po raz kolejny udaliśmy się do czekoladowego Max Brennera. Do tej pory myślałam, że Pijalnia Czekolady Wedla rządzi, ale nie!
U Maxa jest zawsze full, nie ważne jaka pora dnia, tygodnia czy roku. U Maxa wszystko jest czekoladowe lub z czekoladą. U Maxa czekolada pitna jest dobra do tego stopnia, że kradnie się porzucone przez innych czekoladowe karafki. U Maxa mimo, że jest się przesłodzonym, pije i jje się dalej. Po Maxie mówi się tylko o tym, jak było u Maxa.
Jako Maxowi fanatycy zamówiliśmy pizze owocowo czekoladową, naleśniki z czekoladą i lodami, podwójne gofry z czekoladą i owocami, wszystko razy kilka. Czekolada pitna zjawiła się sama, widać była nam przeznaczona.
Najlepsze jednak było to, że bawiliśmy się z innymi dziećmi.
A po czekoladzie szalałyśmy na imprezie z naszą przyjaciółką Jessica!
gofry pewnie smakuja lepiej niz wygladaja, a wygladaja NIEZIEMSKO.
Mniammm – też chcę do Maxa :o)
a my wciągneliśmy dzisiaj na sniadanie tosty z nutelka hehe prawie jak u maxa :D
prawie robi róźnicę, ktoś to juźxhyba wcześniej powiedział…
Hej Marta, dopiero niedawno rozszyfrowalam tomkowy status na google talk i dzieki temu trafilam na twoja strone. Fanami twoich zdjec jestemy juz od dawna (szczegolnie moj maz pilnie sledzi aktualizacje na Flickrze i jest juz bardzo blisko zakupu Nikona), no a teraz sie okazalo, ze jeszcze mozna poczytac switne historie.
Pozdrawiam.
historie życiowe :) ja bym z chęcią usłyszała jak się w NY żyje!
a wezcie sie kurde normalnie ja nie moge