Jarvis Bay

Jakie to uczucie pływać z delfinami, skakać z kangurami i karmić dzikie papugi? Najlepsze. A to wszystko zaledwie 3 godziny drogi od Sydney. Za pierwszy cel obraliśmy Heys Beach, z piaskiem białym jak śnieg a wodą tak czystą, że wzdłuż wybrzeża pływają delfiny. Sama plaża ciągnie się przez kilka kilometrów i nie jest tak zaludniona jak miejskie plaże typu Bondi.

Po licznych próbach dogonienia delfinów (głównie Marek) i niezliczonych grupowych sesjach (zmęczenie słońcem) ruszyliśmy do pobliskiego parku. Po drodze zjedliśmy najlepszy placek wiśniowy na świecie, wyglądał dokładnie jak na kreskówkach Walta Disneya!

Kiedy dojechaliśmy, po drodze przejeżdżając sporego czarnego węża, prosto z parkingu wyszliśmy na polanę z dużym i małym kangurem, prawdopodobnie rodzina. Ponieważ to pierwsze dzikie kangury, jakie widziałam, zrobiłam ze 100 zdjęć. Po 10 minutach okazało się, że na sąsiedniej polanie jest około 30 kangurów! To takie uczucie, jak by pracownicy zoo pozwolili pobawić się ze zwierzakami. Mogliśmy je głaskać i skakać z nimi! Urocze.

Następne kroki skierowaliśmy na parking gdzie latały dzikie papugi. Gdy wyciągnęło się dłonie, siadały na nich. Prawdziwa radocha!

Przy samym parku jest kemping i przepiękna plaża. Namiot to w tym kraju podstawa. Jak masz jeden, to możesz wszystko.

Wiosna w mieście

W każdą pierwszą sobotę miesiąca w parku Pyrmont Bay Park odbywają się targi żywności, czyli targi wszystkiego co jest do zjedzenia/wypicia – ciastka, sosy, dżemy, powidła, soki, mięso, itp. itd. Wszystko jest organiczne, wytwarzane lub hodowane w domach, wszystkiego można spróbować i wszystko jest pyszne. Można tam również zjeść organicznego burgera, z organicznymi warzywami i jajkiem z obręczy.

T. kupił słodki ocet, wypiliśmy sok z organicznych pomarańczy i przy każdym stoisku myślałam o Pati i Kubie, bylibyście zachwyceni, tak samo jak T.

W Sydney zaczęła się wiosna i wygląda to tak, jak na załączonym poniżej obrazku. Plaże pełne ludzi, woda pełna surferów. Na Bondi panuje całkowicie inna moda jak w mieście. W centrum kobiety są stylowo i modnie ubrane, biegają na 10 cm obcasach. Na Bondi królują luźne sukienki, krótkie materiałowe spodenki, jeansowe mini i obowiązkowo japonki. Dla facetów kaloryfer na brzuchu, luźne spodenki i deska pod pachą.

Ponieważ to dopiero początek wiosny, pogoda potrafi szybko się zmienić. Po 2 godzinach mojego wylegiwania się na plaży, a T. – rzucania się na fale, pogoda zmieniła się w przeciągu zaledwie 2 minut i ludzie automatycznie, zgodnie i tłumnie udali się do pobliskich barów.

Razem z T. uzależniliśmy się od świerzo wyciskanych soków owocowo – warzywnych, na Bondi robi je jeden Pan Azjata, któremu ciągle wypada jedna część sprzętu i paćka albo klientów, albo sufit. Każdy reaguje na to śmiechem, nikt sie nie irytuje. Sufit jego knajpy wygląda jak po strzelaninie.

Na Bondi jest też najlepsza knajpa w jakiej dotychczas byłam (dzisiejsze odkrycie). Panuje tam totalny luz. Idealne miejsca na czytanie książki przy kawie. Cała powierzchnia otoczona jest ogromnymi rozsuwanymi oknami, parapety służą za stół, naokoło ustawione ławy i wszystko zajęte. Na miejsce czeka się z 15 minut. Knajpa pełna serferów, którzy podrywają wszystko, co się rusza i zaprzyjaźniają się z każdym, kto wejdzie. W powietrzu unosi sie pozytywna energia, wszyscy się śmieją i opowiadają o falach, deskach, falach i planach na wieczór. Kelnerki wyglądają jakby dopiero wróciły z plaży, a knajpy przychodzą sami ich znajomi, bo z każdym się serdecznie witają.

W pewnym momencie obok knajpy przetańcza grupka z bębnami, śpiewająca “hare kryszna”, wszyscy zaczynają klaszczeć, poruszać się w rytm muzyki, pozdrawiać śpiewających. Z chwilą gdy nas minęli, każdy na powrót zaczyna rozmawiać. Pełen luzi akceptacja wszystkiego, co naokoło.

Jedzenie świetne!

Sydney ma świetną komunikacje miejską, przystosowaną do potrzeb mieszkańców, czyli w każdym autobusie znaduje się specjalne miejsce, jakby duży kosz, gdzie podróżni mogą wstawić deski.

Chyba zacznę szyć pokrowce na deski, czuję, że to może być dobry interes…