Longhouse w Belaga

Przenosimy się do Serawak, czyli zachodniej części Malezyjskiego Borneo, które traktowane jest jak oddzielny kraj, więc dostajemy nowe wizy. Od razu kierujemy się na Belagę, żeby zobaczyć tradycyjne longhousy. Trwa to prawie dwa dni, bo składa się z kilku godzin w autokarze, oczekiwaniu na łódź i rejsie przez rzekę Betang Rejang (w trakcie którego przez cały czas leciały mistrzostwa w wrestlingu).
Od razu idziemy na spacer i spotykamy lokalnych, którzy o dziwo odradzają nam zorganizowane wycieczki i kierują do okolicznych longhousów.

Razem z nami idzie Andy z Wales, udzielając przy okazji interesującego wykładu z zakresu botaniki. Tak dowiedziałam się, że jest na świecie roślina, która broniąc się przed zwierzętami, zwija się przy najdrobniejszym dotyku. Dotykaliśmy ilekroć ją widzieliśmy.

Na miejscu otacza nas grupa dzieci (i tak została), a lokalni zapraszają do obejrzenia ich mieszkań, które łączy wspólny taras. Ulokowane są tam 22 rodziny.

Nadal mają piece na drewno, a wszystko przygotowywane jest na podłogach. W jednym natrafiliśmy na niezwykłą kolekcję sztyletów i splotów, gospodyni oprowadza nas w tradycyjnym stroju, czyli przewiązanej pod biustem chuście i z dumą próbuje tłumaczyć, który kiedy został zrobiony i co oznacza. Bardziej na migi i na niby rozumiemy.

Odwiedzane przez nas “długie domy” były połączeniem tych tradycyjnych z rozbudówką. Ku naszemu zaskoczeniu poinformowano nas, że do budowy używają azbestu, co skróciło nieco wizytę.

Za namową Andiego, nie wracamy łodzią do Sibu, ale przebijamy się 4WD przez ląd do Bintulu. Dzięki temu zobaczyć możemy tradycyjne tatuażowe zdobienia na ciałach lokalnych,

przepiękne tereny

i rozdeptanego skorpiona.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *