Annapurna Circuit, część III – pierwszy śnieg

Czasem ciężko podjąć decyzje, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi ciężka wspinaczka plus piękne widoki lub luźny spacer przez las. Rzucamy mnetą i wypada na wspinaczkę. Chodzimy to w górę to w dół i nie jest nawet tak ciężko, dopóki nie osiągamy mostu, gdzie babinka sprzedaje gorącą herbatę. I tu niespodzianka – trzeba podejść stromą, zawijaną drogą jakieś 400 m w górę. Zajęło to kupe czasu, a w trakcie zaczął padać śnieg, który na niższych wysokościach przemieniał si w deszcz i zmoczył nas doszczętnie.

Ghyaru (3730 m npm) to zdecydowanie jedno z ładniejszych miasteczek, zbudowane z żółto brązowego kamienia, z czego większość domów wygląda na opuszczone (turyści wybierają zazwyczaj dolny szlak), po dróżkach pałętają się byk i koń. Jest bardzo spokojnie i sympatycznie, idealne miejsce na dłuższy postój.

Po Marsie idziemy dalej, pada coraz bardziej, co utrudnia odnalezienie właściwego szlaku, bo ścieżka staje się mało widoczna. Jest zimno, mokro, weszliśmy w chmurę, więc nic nie widzimy, ale jesteśmy przy tym wyjątkowo szczęśliwi.

Pada coraz bardziej i robi się coraz zimniej, do tego stopnia, że czasem podbiegamy, żeby się rozgrzać.

W Manang (3540 m npm) pojawił się problem z pokojami, poprostu nie było wolnych. O ciepłej wodzie można zapomnieć, bo ogrzewają ją za pomocą słońca, którego niebo dawno nie widziało. Jedyną możliwością było porozkładanie mokrych nakryć przy piecu w restauracji, co skończyło się wypaleniem nie lada dziury w mojej bluzie. O dziwo w ubraniach T nic się nie wypaliło – to on rozwieszał…

Prysznic organizujemy sobie za pomocą kubła z gorącą wodą. Wchodzę do drewnianej komórki, w której nie ma nic prócz szpar i polewam się gorącą wodą. Przez pierwsze 2 sekundy jest wspaniale, zaś zaraz po nich sięgam trzęsącą się ręką do kubła po kolejny kubek wody. Jest na minusie, spłukanie włosów to nie bułka z masłem.

Mój różowy śpiworek okazał się mokry, więc śpię pod kocem, jest ok, ale kilkukrotnie budzę się w nocy z zimna.

Czekoladowe rollsy smakują na takiej wysokości jeszcze lepiej. Kupujemy rękawiczki (lepiej później niż wcale) i ruszamy. Przy wyjściu z Manang było tak pięknie, że zatrzymaliśmy się na chwilę.

Jest tam piękne turkusowe jezioro, stare miasto, lokalni stoją o poranku na dachu, jaki błąkają się po pustych ulicach zalanych wodą. Z odległości miasto wygląda jak forteca.

Dalsz droga obfituje w coraz lepsze widoki, mijamy na wciąż yaki. Po Latdar (4200 m npm) droga jest już trudniejsza, bo wyżej, zimniej, początkowa paćka przemienia się w lód, a buty mokre. Czasem jest bardzo ślisko i trzeba się nieźle wygimnastykować, żeby zejść lub wejść pod górę. Góry odbijają słońce i jest przepięknie. Niestety po jakimś czasie słońce chowa się za górami i robi się chłodno.

Do Thorang Phedi (4450 m npm) docieramy ok 17:00, jest już bardzo zimno, ale słońce tak pięknie rozświetla niebo, że jeszcze chwile stoimy.

7 thoughts on “Annapurna Circuit, część III – pierwszy śnieg”

  1. My za to utknelismy w PL, bo wszelkie loty odwolane.

    Gdzie sie zatrzymaliscie w Pokharze? Jak bedziecie isc na AC to koniecznie idzcie przez Ghyaru, przepiekna miejscowosc i malo ludzi tamtendy chodzi.

    Wielkie dzięki Mariusz.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *