Annapurna Circuit, część IV – przeprawa przez szczyt

Mało śpimy w nocy, więc nie ma problemu z pobudką. Leżeliśmy pod trzema kocami, bo na tej wysokości jest już w nocy bardzo zimno. T boli głowa, ja mam biegunkę, więc nie do końca wiemy czy iść, czy wracać. Spotykamy przy śniadaniu Włochów, doświadczonych alpinistów, którzy radzą przejść przez wierzchołek, bo i tak w efekcie zejdziemy o wiele niżej, niż gdybyśmy się cofnęli. I tak zaczyna się nasza przygoda oraz walka ze słabościami i chorobą wysokościową.

Gdy wychodzimy temperatura jest na minusie. Dostałam od jednego z Włochów bambusowy patyk i tak przebijam się z nim przez krętą, stromą ścieżkę. Powietrze jest coraz rzadsze, więc nasze tempo coraz spokojniejsze. Objawy pogłębiają się, dochodzi ból głowy i lekkie mroczki przed oczyma połączone z kompletnym brakiem apetytu. To chyba pierwszy raz w życiu, kiedy na myśl o zjedzeniu batona ostro mnie wyginało.

Docieramy do High Camp (4850 m npm) po jakiejś godzinie, kręci mi się nieco w głowie, więc robimy przerwę.Idziemy dalej. Pada śnieg, wspinamy się po cienkim, śnieżnym szlaku, czasem oblodzonym, brak jakichkolwiek zabezpieczeń.

Góry są w zasięgu ręki, chmury wiszą obok nas. Gdy docieramy na szczyt chce mi się płakać, Thorung La Pass (5416 m npm) jest nasz.

Prawdziwa zabawa zaczyna się przy zejściu w dół – 1200 m. Niektóre odcinki są bardzo wąskie, strome i oblodzone. Ciężko przez nie przejść, a nie można ratować się bocznym śniegiem, bo jego powierzchnia jest tak oblodzona, że nie da się wbić tam nogi. Po jakiejś godzinie walki zaczyna się przyjemny marsz w dół, przez wyschnięte trawy z malowniczymi widokami. Nasze kolana nas nienawidzą.

Dochodzimy do Muktinath (3800 m npm) i od razu idziemy spać, po uprzednim gorącym prysznicu, z nadzieją, że będziemy w stanie jutro chodzić.

One thought on “Annapurna Circuit, część IV – przeprawa przez szczyt”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *