Ściemnieni studenci Anglistyki

Spacerując po mieście spotkać można młodych Birmijczyków podających się za studentów anglistyki. Zaczepiają oni obcokrajowców, pytają, czy mogą z nami pochodzić i porozmawiać w ramach podszkolenia języka i tak zostają na cały dzień, wyciągając w międzyczasie lunch.

Naszego poznaliśmy w okolicach Shwedagon Paya. I tak w ciągu dnia wprowadził nas do każdej możliwej świątyni bez płacenia dodatkowych opłat (np. za buty) i wytłumaczył na czym polega Buddyzm i Hinduizm, pokazał ciekawe zakamarki miasta, kupił bilet na autobus za cenę dla miejscowych, opowiedział o sytuacji politycznej w kraju i o swoich osobistych przeżyciach (wojskowi zabili mu ojca jak miał 10 lat), uzasadniał dlaczego wszyscy nienawidzą rządu. W ciągu dnia faktycznie zaprowadził nas do lokalnej restauracji (o co go poprosiliśmy), gdzie zjedliśmy pyszny posiłek za $1 od osoby. I tak skończyło się na bardzo interesującym dniu z przewodnikiem za $1.

Polecam ściemnionych studentów.

Uliczny kant

Na tablicy w hotelu wisi sporo kartek z info o przekrętach przy wymianie pieniędzy na ulicach Yangonu. Ludzie dzielą się swoimi doświadczeniami i przestrzegają przed oszustami, którzy potrafią ze $100 w ułamku sekundy zrobić $1 lub przy wydawaniu pieniędzy przechwycić ich znaczną część. Idziemy spróbować, tak dla sportu. Zakładamy, że spróbują nasz oszukać i chcemy złapać moment przekrętu.

Chodzimy po mieście, co kilka kroków słyszymy ofertę wymiany pieniędzy, wybiramy pana z wyjątkowo wysokim przelicznikiem. Idziemy z nim na bok (akcja jest nielegalna), ciągle słyszymy zapewnienia, że u niego z pieniędzmi nie ma problemu, że lubi pomagać obcokrajowcom bla bla bla. Czekamy na znajomego z gotówką. Mamy do wymiany $100.

Zaczyna się przedstawienie, jest ich trzech, wszyscy mają w rękach pieniądze. Najwyższy nominał w banknocie to 1000 Kyatów (ok $1), więc robi się z tego niezła kupka. Obserwujemy. Dają nam po 9000 K, za każdym razem muszę czekać na dodatkowy 1000K, podaję to T., który trzyma pieniądze. Drugi facet trzyma je z T i denerwuje się, że T nie chce ich puścić, ciągnie pieniądze, w pewnym momencie braknie im jakieś 10.000 K, więc trzeci podaje pieniądze i je upuszcza (i chyba w tym momencie z upuszczonymi zbierają nasze banknoty). Zawijają pełną kwotę w gumkę i chcą nasz $100 banknot. Mówię, że chce przeliczyć. Jeden krzyczy, że jak nie mam do nich zaufania, to nici z wymiany. Odpowiadam ok i chcę odejść. Inny mówi, żebym liczyła. W połowie orientuję się, że jest zdecydowanie mniej niż powinno być i wtedy trzeci krzyczy, że idzie policja i żebym chowała pieniądze, dała dolary i uciekała. Odpowiadam spokojnie, że chcę doliczyć. Brakowało równowartości ponad $30. Mówię tylko “mam was” i z uśmiechem odchodzimy. Nie decydujemy się na wymianę.

Sęk w tym, że wiedzieliśmy, że zostaniemy oszukani, obserwowaliśmy skrupulatnie każdy ruch i nie udało nam się złapać momentu przekrętu. Możemy jedynie domniemywać. Prawdziwy majstersztyk.

Dla sprostowania, w Yangonie nie ma bankomatów, nie chcą akceptować czeków podróżnych, więc wjeżdżając do kraju trzeba wypchać kieszenie dolarami. Rządowy przelicznik to żart, więc jedyne co zostaje to wymieniać w hotelach po niskim kursie lub szukać szczęścia na ulicy.

Zapluty Yangon

Lądujemy. W sercu trochę niepewności. Pani w toalecie na terminalu uśmiecha się do mnie szeroko i podaje kawałek papieru toaletowego, bym wytarła ręce, więc robi się jeszcze dziwniej.

W drodze do hotelu patrzę na ulice. Pełne są ludzi na rowerach i motorach, prawie brak samochodów. Co jakiś czas przejedzie wiekowa taksówka lub autobus. Wszyscy mężczyźni chodzą w chustach na biodrach, kobiety z pomalowanymi na biało polikami. Większość ma krwiście czerwone zęby i coś żuje. Połamane chodniki zaplute są czerwienią. Wszędzie są stragany. Sklepy wyglądają jak stragany.

Na ulicach nie ma oświetlenia. Gdy zapada zmrok, zapada na prawdę.