Korzystając z postoju w Legaspi, wspięliśmy się na sięgający 2462 n.p.m. Mt. Mayon – wulkan o idealnym kształcie góry.
Lokalni go uwielbiają, pomimo, że co kilka lat sieje spustoszenie w miasteczku – w 2006 roku w połączeniu z tajfunem zabił ponad 1000 osób. Na pytanie, czemu nie przeniosą się nieco dalej, gdzie jest jednak o wiele bezpieczniej, odpowiadają, że to jest ich dom, po czym ze szczegółami wyliczają, co zabrała ich rodzinie góra.
Wspinaczkę można odbyć samodzielnie, ale zbyt łatwo o zgubienie szlaku i spadnięcie z urwiska. Nasz przewodnik prowadził nas przez trawy sporo wyższe od nas, las i urwiska, gdzie żadnej dróżki nie widziałam, bo gęsto zarośnięte zbocze ciężko nazwać ścieżką…
Nagrodą za dotarcie do pierwszej stacji było leżenie na zaschniętej lawie i kąpiel w basenie utworzonym w jednym z zagłębień, plus rewelacyjne widoki.
Wspinaczka na Mayon = pot pot i jeszcze raz pot. To moje glowne wspomnienei, zaraz po pieknych widokach.
ja nadal pamiętam aromaty umoszące się w powietrzu… ;)