Jestem już w Sydney, ale najpierw musiałam tu dotrzeć. Początek był bardzo przyjemny…kilka telefonów i bardzo przyjemnych smsów…i August na lotnisku, podarował mi i mamie ostatnią warszawską kawę i nawet chyba łza zakręciła mu się w oku (sorry August). I zaczęło się. Zaopatrzona w karton papierosów czekałam dodatkowe 1,5h na odlot, bo podobno przestrzeń nad Warszawą była tak przeładowana, że nasz samolot nie mógł wylądować.
Po lądowaniu w Londynie stewardesa ogłosiła, że Pan Grebner jest oczekiwany przez pracowników lotniska przy wyjściu. Tam zostałam poinformowana, że spóźniłam się na lot do Hong Kongu i otrzymałam kartkę która miała być moim nowym biletem. To mnie troche zaniepokoiło ale ucieszyłam sie zarazem, że dzięki 3h oczekiwaniu na samolot nie będę siedziała w Hong Kongu przez 6h. W samolocie linii New Zeland dostałam…uwaga…MIEJSCE W 1 KLASIE!!! Full wypas! Miałam ogromny fotel, swoją szafeczke, pułeczke, pilota którym mogłam wybrać jeden ze 100 chyba filmów czy seriali i gry video! Dodatkowo zachwyciło mnie menu w którym np na przystawkę do obiadu był wędzony łosoś. Przespałam większość lotu i wylądowałam w Hong Kongu.
Tu rzuciłam się w wir kosmetykowych zakupów (po stanowczym naleganiu ze strony T oczywiście) i udałam się do samolotu. Karta pokładowa nie chciała przejść przez czytnik, ale usmiechnięta stewardesa zaprosiła mnie na pokład. Po 10 minutach, kiedy zdążyłam sie już wygodnie usadzić, wyjąć książkę i przygotować iPoda, przyszła druga miła stewardesa, która poinformowała mnie, że mój bilet został przez pomyłkę skasowany w systemie i moje miejsce sprzedano komu innemu więc niestety muszę się przesiąść na jedno z tych wolnych. To też mnie ostatecznie ucieszyło, bo dostałam miejcówkę w środkowym rzędzie z boku, a obok były dwa wolne miejsca. Zaznaczam, że przez całą podróż obok mnie było zawsze wolne miejsce, co sprzyjało spaniu. Stewardesy tak sie przejęły moimi biletowymi zawirowaniami, że dostawałam ciągle San Miguela na pocieszenie, co sprawiło, że dzięki upojeniu alkoholowemu znowu przespałam znaczną część drogi.
A teraz lądowanie w Sydney…odprawa przeszła bardzo sprawnie, miło mnie przywitano a potem okazała się, że moja walizka zaginęła i to nie wiadomo gdzie, czy w Londynie czy Hong Kongu. Mają ją znaleść i zadzwonić…a tymczasem jestem bez majtek, butów i jakichkolwiek ubrań na zmianę. Cóż, zdarza się. Dali mi 100$ do ręki i poprosili żebym sobie coś kupiła, jak prosili tak zamierzam zrobić!
T prawie nie poznałam…przez chwile był obcym facetem, ale po godzinie czułam się jakby tych 2 miesięcy rozłąki nie było. Byliśmy na Bondi Beach, szłam tą samą aleją nad plażą co Jennifer Aniston, czuję się teraz prawie jej przyjaciółką. Mamy z T plan działania. Kupujemy pianki i deski i zaczynamy surfować. No i ja dodatkowo postanowiłam się zaprzyjaźnić z Jennifer!