Valdivia – a town of fishermen and sea lions

I came here only because one miner told me it was his favourite place in Chile. And indeed, there’s something in it. Casual campus during holidays and vacation turns into a quiet fishing village. For two days there, I have not met a single backpackers, and my hostel – a large dormitory filled with antiques, was empty.

A big spot in my journal has a Haussmann – a little German cafe, where I got the best – so far – breakfast in South America – scrambled eggs on ham and butter plus a toasted bread (the real deal!). I know, maybe I’m exaggerating, but at that moment it blowed my mind and my stomach.

Except for the campus and all spots connected with it, the main attraction is the river and what’s in it – think approximately 500 kg sea lions. During the day lying down lazily behind the net of a local fish market, waiting for someone to throw them a fish’s head. One got behind the grid (I don’t know how it was possible, because it wasn’t a little one) and while sitting (do sea lions sit?) just behind vendors, it was getting what better pieces. That might not sound like WOW, but it looked SUPER WOW.


Valdivia – miasto rybaków i lwów morskich

Trafiłam tu tylko i wyłącznie dlatego, bo pewnie górnik oświadczył, że to jego ulubione miejsce w Chile. I faktycznie, coś w tym jest. Na co dzień miasteczko studenckie, w święta i wakacje przeistacza się w spokojne miasteczko rybackie. Przez dwa dni nie spotkałam tam ani jednego backpackersa, zaś mój hostel – ogromny dom studencki wypełniony antykami, świecił pustkami.

Furrorę w moim dzienniku zrobiła cafe Haussmann – mała niemiecka kawiarenka, gdzie dostałam najlepsze jak dotąd śniadanie w Ameryce Południowej – jajecznice na maśle i szynce, do tego tosty na prawdziwym chlebie (wiem, może przesadzam, ale na daną chwilę zwariowałam).

Prócz miasteczka studenckiego i wszelkich miejscówek z tym związanych, główną atrakcją jest rzeka i to co w niej, czyli ok 500 kg lwy morskie. W ciągu dnia wylegują się leniwie za siatką marketu rybnego, czekając, aż ktoś im rzuci głowę ryby. Jeden dostał się za siatkę (nie wiem jak to możliwe, bo do zwinnych maluchów nie należał) i siedząc (czy lwy morskie siedzą?) tuż za sprzedawcami obrabiającymi ryby, dostawał co lepsze kawałki. Może nie brzmi to wow, ale tak właśnie wyglądało.