Back to where it all started – Sydney

flight-to-Sydney-1

5 years ago I left Sydney and today I am back. It makes me feel very sentimental, as this trip has started my blog and totally changed my life. My first flight to Sydney in year 2007 was full of surprises – delays, canceled flights, lost suitcase, accidental travel in 1st class. This time it was calm and without adventures. We were flying together with Tomasz and we had a typical airplane kind of fun – drinking gin and tonic, bothering people around to talk to us and getting excited about a movie we’re been watching (each of us a different one).
Tomasz made an evil plan to avoid jet lag, but unfortunately it didn’t work out. We’ve followed it with hours of sleeping, water drinking and exercising. But then it turned out that I can’t have a cup coffee and this point was unrealistic. The plan also lost with gin and tonic, as there is no alcohol rule. What can I write, I woke up at 4:30 am and went on a beach to see sun rise and it was totally worth it.
Hello Sydney! I’ve been missing you! <3

flight-to-Sydney-2

Powrót do Sydney, czyli tam, gdzie to wszystko się zaczęło

flight-to-Sydney-1

5 lat temu opuściłam Sydney, by dzisiaj do niego powrócić. Od tej podróży, właśnie do Sydney, zaczął się mój blog (pierwszy post tutaj). Tym razem lot przebiegł bez większych emocji, czyli spóźnionych lotów, zagubionych bagaży, przypadkowej podróży w pierwszej klasie. Tym razem leciałam z Tomaszem, czyli było dużo śmiechu, ciągłe przerywanie sobie filmów, bo trzeba wtrącić uwagę do tego oglądanego przez siebie i dużo ginu z tonikiem.
Tomasz opracował diabelski plan uniknięcia jet lagu, dam znać czy się udało. Znalazł aplikacje, która oblicza o której godzinie i jak długo powinno się spać dzień przed lotem, po czym przy wsiadaniu do samolotu przestawia się czas na ten obowiązujący w Sydney i śpi tak jak by się było już na miejscu. Dodatkowo są pewne zasady, jak unikanie słodyczy, kawy, herbaty i alkohol, ograniczanie się do dużej ilości wody. Jako, że uwielbiam latać i czerpię z lotu tak dużo jak się da, tu czytaj ucinam sobie pogawędki z innymi uczestnikami lotu w obszarze dla stewardes przy akompaniamencie drinka, plan nie wypalił. Czy jet lag będzie, zobaczymy, zawsze mogę siedzieć nieprzytomna na plaży czy przy kawie ;)
Post piszę jeszcze z samolotu, kolejny już z Sydney :)

flight-to-Sydney-2

Wschód słońca przy akompaniamencie chóru

W ramach Sydney Festival zorganizowano coś, czego każdy powinien doświadczyć przynajmniej raz w życiu.

O godzinie 5.45 rano zgromadzeni na plaży ludzie podziwiali wschód słońca przy akompaniamencie chóru. Wschód był wyjątkowy, niebo pokrywało kilka chmór, które rysowały na nim obrazy. Został on powitany przez specjalnie na tą okazję przygotowany repertuar. Przez moment było poważnie, za chwile radośnie i podniośle. Wszyscy zwróceni byli twarzami w stronę oceanu pozostawiając chór za sobą. Jedno jest pewne, to lepsze od słuchawek i ipoda.

Większość słuchaczy przyniosła ze sobą koce, kosze ze śniadaniem i kawę w termosach, co wywołało atmosferę wielkiego grupowego śniadania.

Słońce wzeszło, chól skończył śpiewać, a my zostaliśmy.

Ivy Retailers Street Party

Ivy otworzył nowy sklep i ponieważ jest z tego wyjątkowo dumny, postanowił urządzić imprezę. W celu tym zamknięto Ash Street, powieszono dziesiątki lampionów, puszczono czarno białe filmy na ścianach budynków i funk w tle. Pomiędzy gośćmi przepychały się hostessy z zakąskami i koktajlami.

Tematem przewodnim był, zdaje się, kolor różowy, który zdominował koktajle i garderobę pań. Osobiście, z braku różu, solidaryzowałam się pochłaniając darmowe drinki.

Swoją drogą niesamowity i godny podziwu jest szósty zmysł, którym ludzie wyczuwają eventy z darmowym jedzeniem i piciem. O wydarzeniu nie było głośno i wiedzieli o nim tylko znajomi znajomych, co nie wróżyło tłumów. A jednak powielił się scenariusz amerykańskich filmów o domówkach, na które zamiast kilku przyjaciół zjawia się cała okolica.

Jako jedna z nielicznych uczestniczyłam w otwarciu i przez jakieś 20 minut spokojnie podjadałam i popijałam, po czym z uśmiechem na twarzy podziwiałam oblężenie baru i hostessy przedzierające się przez tłum, bez powodzenia próbujące osiągnąć dystans 1/4 ulicy.

W całej imprezie nie chodziło tylko o darmowe jedzenie czy picie. Dodatkowo ubić można było niezły interes w każdym z 12 zgromadzonych w budynku sklepów. Choć,o dziwo, wraz z końcem darmowych koktaili i zakąsek zrobiło się pustawo…

Warte wspomnienia jest klimatyczne bistro, mieszczący się na tej samej ulicy, w którym spróbować można nie tylko wyjątkowej kuchni, lecz również bogatej listy win. Jak dumnie mówi właściciel, to cząstka Paryża w sercu Sydney.

Biennale of Sydney 2008

Tegoroczne Biennale w toku. Jak dumnie głoszą plakaty, każdy znajdzie coś dla siebie. Dużo w tym prawdy, bo zdecydowanie znajdziesz “coś”, a reszta prawdopodobnie do Ciebie nie przemówi.

Świat sie rozkręca, coraz bardziej stawiamy na sztukę, którą chcemy odnaleźć wszędzie. Biennale pomaga w dostrzeżeniu jej w butlach gazowych dmuchających automatycznie w sylwestrowe trąbki, rekinie stworzonym z pociętych walizek, filmach puszczanych jednocześnie na ustawionych naprzeciw siebie ekranach, gdzie jeden eksponuje zwierzęce zachowania maklerów, a drugi afrykańskich wojowników. Wszystko sprawia wrażenie, choć nie zawsze te, które chcielibyśmy odebrać.

To co przemawia, to miejsce, w którym odbywa się wystawy, czyli wyspa Cockatoo. Mieści się na niej stara, nie działająca od lat fabryka. Oczy przykuwa widok starych maszyn, powybijanych szyb, zardzewiałej blachy, wielkich, pustych pomieszczeń. Każda sala to oddzielna wystawa, czasem dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów. To jak krążenie po nieznanym terytorium w poszukiwaniu czegoś, co Cię zachwyci.

Wyjątkowe wrażenie zrobił na mnie podziemny tunel, którym można się przedostać z jednej strony wyspy na drugi. Długi, oświetlony bocznymi światłami, z głośników leci spokojna muzyka. Ma się poczucie, że to inny świat, albo kadr z filmu. Mniej więcej w połowie, ludzie zaczynają biec, daje to dziwne poczucie wolności.

Razem z T. zagubiliśmy się na chwilę przy ekspozycji składającej się z kilkunasty żagli, tu opadających na ziemię, tam wzbijających się ku niebu. Wystawa połączona jest z elementami słuchowymi, co sprawia, że słychać podmuch wiatru i krzyczącego gdzieś za plecami kapitana.

Tegoroczne Biennale można zobaczyć w kilku miejscach w Sydney, każde z nich jest inne i oferuje coś innego, jednak zdecydowanie nie można przegapić tej jednej wyspy.