Dawka kultury

Tydzień upływa pod znakiem kultury. T siedzi w pracy, a ja biegam po mieście. We wtorki bilety do kina są za pół darmo, więc zaliczyliśmy Hairspray – oryginał zdecydowanie lepszy.

W Hotelu niedaleko nas (w barze, bo hotel=>bar) był dobry koncert The Ray Mann Three – chłopaki nie dość że prezentują się dobrze, to jeszcze świetnie grają, przez chwile czułam się jak na warszawskich fortach. Co dziwne, knajpa musi mieć licencje, żeby móc organizować takie granie. Ogarnęliśmy z T kilka piw i wyluzowaliśmy przy dobrych coverach (dzięki T staje się fachowcem w dziedzinie muzyki).

W Museum of Contemporary Art zaliczyłam wszystkie wystawy. Wejdźcie na strone, bo ciężko to wszystko opisać. Tysiące uczuć. Od zachwytu po skrępowanie. To głównie prace młodych australijskich artystów. Duży plus, że za darmo. Wybieram się na dniach do Sydneyowskiego Muzeum na wystawę sztuki Aborygenów, połączoną z ich historią. Jak narazie widziałam ich tylko czekających na jedzenie pod kościołem, a w pobliżu ostro zalatywało alkoholem, ale to mógł być T, więc nie oceniam.

Dzisiaj jesteśmy świeżo po odwiedzinach w instytucie Goethego. Wyświetlali Der rote Kakadu. Dziwnie się ogląda niemiecki film z angielskimi npisami. Jedno jest pewne, panowała niesamowita atmosfera, ludzie się śmiali i klaskali. To film o grupie znajomych i ich życiu w okresie od kilku tygodni przed postawieniem muru do tego momentu. Dyskutowaliśmy potem z taksówkarzem, czy australijska młodzież wiedziała co ci ludzie przeżywali, czy odebrali to jako fikcje.

Po projekcji była impreza i grali The Trickski z Sonar Kollektiv. Chłopaki bawili się najlepiej ze wszystkich gości, a my zaraz po nich. Imprezie towarzyszyło darmowe piwo i kiełbaski.

Więcej takich eventów poproszę. Poznałam tam kolegę T z pracy.

Z przyziemnych spraw – naprawili nam rolety, które odpadły z sufitu w trakcie podciągania – byłam ich ofiarą, bo to ja podciągałam i na mnie się zatrzymały. Ale mam nowe spodnie, więc czuję się już dobrze.

Dodatkowo zaliczyliśmy sushi bar. Ściany knajpy obłożone są tablicami, a na każbym stoliku jest pojemnik z kredą. Zostawiliśmy po sobie pamiątkę. Niestety co jakiś czas ktoś ściera napisy, dlatego też będziemy tam bywać, by go odświerzać oczywiście.

Ach i najważniejsze! August był w telewizji i prasie! Podziwiamy i kochamy! Basia prezentuje się w prasie wybornie. Link do artykuł

Wieczór z meblami

Pozbijaliśmy meble i mieszkanie wygląda coraz lepiej. Popijaliśmy wino, oglądaliśmy “Przyjaciół”, a T piekł ciasto. Próbowałam mu pomóc, ale kiepsko to sie skończyło.

Tak wygląda kanapa

tak reszta ciasta

a tak mój palec po ścieraniu cytryny!

Teraz już mamy potwierdzenie tego, co zawsze mówiłam – NIE POTRAFIĘ I NIE MOGĘ GOTOWAĆ ANI PIEC!

Bills “zaliczony”, meble zakupione, pająki są

Śniadanie u Billa zaliczone. Może nie do końca śniadanie bo było po 13.00, ale dania iście śniadaniowe. Zjadłam pancake z bananem i syropem klonowym, a T coś dziwnego i bardzo dobrego. Pati, bardzo klimatyczne miejsce! Restauracja, w której czujesz się jak w domu, a moca z prawdziwą czekoladą!

W sobotę popłyneliśmy do Manly. Co weekend organizują tam targ, na którym można kupić ręcznie robione ubrania, paski, biżuterię i inne cuda. Jest tam też długa plaża z białym piaskiem i surferami. K. mówiła, że ma zamiar znaleść sobie chłopaka surfera. Mój chłopak ma zamiar ze mną surfować. Wzdłuż plaży ciągnie się deptak, a na deptaku zamiast gołębi papugi. To była mega frajda, zrobiłam ze 100 zdjęć. Gołębiami się tak nie podniecałam.

W niedziele atak na Ikea. Dotarliśmy w trakcie alarmu pożarowy i przez jakieś 45 min opalaliśmy się w pobliskim parku ,bo ewakuowali budynek. Potem poczuliśmy się jak za dawnych dobrych czasów na Targówku, kiedy dekorowaliśmy nasze mieszkanie. Te same meble, te same wystawy, ten sam tłok i te same ceny, tyle że zamiast PLN są $. Mamy czerwoną sofę, biurko, ławę i szafki obok łóżka. Panowie dzisiaj dostarczyli sprzęt, zapomnieli tylko o nogach do biurka. Za to pochwalili nasze minimalistycznie umeblowane mieszkanie – jeden zielony stolik i jedno krzesło. Za pare godzin T wraca z pracy i będziemy sręcać przy winie.

W końcu zobaczyłam pająka z naszego tarasu. Wcale nie jest mały i na pewno nie maleje, bo na jego pajęczynie jest pare trupów, więc żyje i jje. Niestety są też większe, czyli nie stresowałam się na darmo. Pare dni temu widzieliśmy z T na ścianie naszego budynku ogromnego pająka! Cielsko miało z 2 cm + długie włochate nogi. T był dzielny (mój bohater), ja uciekłam i pewnie gdyby nie strach żechałas na niego podziała, głośno bym piszczała.

Ciekawostki

Wczoraj T ciężko pracował, a ja poszłam z K na piwo do pobliskiego baru. Tam usłyszałam fenomenalne newsy. W pobliżu Hyde Parku mieszka Russell Crowe. Usnułyśmy plan, jak to będę czatowała pod jego domem za drzewem i jak będzie wychodził, przypadkiem na siebie wpadniemy. Od słowa do słowa… poznam go z K, a potem będę świadkiem na ich ślubie. Plan dosyć prosty, powinien wypalić.

Kolejnym newsem jest fakt, że w kawiarni sąsiadującej z hostelem K, częstym bywalcem jest aktor grający Charliego w Heartbreak High. To australijski serial, który oglądałam w podstawówce i dzięki niemu jako 13-latka chciałam wyemigrować do Australii.

Świat jest mały. Jen chwilowo nie ma w Sydney, a jakiś przyjaciół trzeba mieć na miejscu…

Przede wszystkim zdrowie

Odkąd przyleciałam wszędzie widzę dbających o siebie ludzi. Biegają, ćwiczą, grają i dobrze wyglądają. W przerwie na lunch można spotkać grupki znajomych, którzy spotykają się w parku by przez godzine pograć w nogę, rugby albo te inne różne gry. Ja to raczej oglądałam w tv i to tylko wtedy jak mieszkałam z Augustem i czasem wypadało, żeby włączył coś “męskiego”. Ludzie garną się tutaj do robienia czegokolwiek, byle nie marnować czasu. O statnio widziałam w parku grupę ludzi, którzy postanowili nauczyć się w trakcie lunchu żonglować piłeczkami.


Mimo wszystko w większości przypadków ludzie biegają


Odwiedziliśmy już z T pare knajpek, polecam zwłaszcza Bill&Toni’s n Stanley St. – świetne jedzenie i jeszcze lepsze ceny, i stwierdzam, że wszędzie i wszystko je sie pałeczkami. Oczywiście można zawsze wziąść sztućce, ale nikt tego nie robi. T radzi sobie wyśmienicie, a ja sobie “radze”.

Mamy też na Oxford St mały bar, gdzie podają świeżo wyciskane soki z czego tylko się chce. Mieszają dosłownie wszystko. Ja zażyczyłam sobie dzisiaj marchewke z jabłkiem i jakimś dziwnym zielskiem co podziałało lepiej jak dobra kawa o poranku.

Miałam też już pierwsze starcie z pająkami. Co prawda nie zdążyłam ich zobaczyć ale i tak ostro się wystraszyłam. Jako fascynatka przyrody zwiedzam tu każdy park po kolei. Wczoraj była kolej na Centennial Park. To największy park w Sydney. Mają tam kilka stawów, kupe ptaków i papug, które wszędzie siedzą i małe bagna. Można też zaadoptować drzewo i patrzeć jak rośnie. Po przeczytaniu książki “It’s not how good you are, it’s how good you want to be” – prezent od T, poszłam pospacerować po bagnach. Mają tam taką drewnianą dróżkę i co jakiś czas przystaje się, żeby przeczytać co jest w danym zakątku, jakie robactwa ale też ptaszki i roślinki. Była tam taka ogromna paproć. Stanęłam sobie pod nią i zaczynam czytać, że sprowadzili ją specjalnie z bla bla i że chowają się w niej wszystkie okoliczne pająki i żeby raczej pod nią nie stawać. Jak miałam pod nią nie stawać skoro chciałam przeczytać kartkę! Uciekłam dosyć szybko i sprawnie i przez cały bieg miałam wrażenie że coś po mnie łazi. Na koniec weszłam w moich japonkach na ichnie moke tereny, po czym sie zgubiłam. Ostatecznie obeszłam cały park. Miałam tam być godzine, byłam z 4.

Na koniec dzieło naszego osobistego pająka.