Idź na targ i zaszalej

Supermarket nie jest na ziemi boliwijskiej tak popularny jak w Europie, czy innych krajach Ameryki Południowej. Ciężko je znaleść, pozatym nawet pomimo cen na produktach, przy okazji reszty dostaniesz kilka boliviano mniej (za każdym razem!). Faktem jest, że obywatele Boliwii pałają nieskalaną miłością do targów – ulicznych, czy pod dachem – zawsze żywych i wesołych. Sanepid miał by kilka zastrzeżeń do sposobu przechowywania mięsa, co pewnie przyczyniło się do mojej salmonelii, ale hey, targowanie się z chollitą o cenę banana było bezcenne.

Pewnego wieczoru spacerowałm po Tupizie i przypadkiem stałam się świadkiem dostawy mięsa na targowisko. Przewiezione zostało ono na pace pickupa (bardzo brudnej pace, prawdopodobnie wcześniej przewożono nią zużyte opony), w postaci całej krowy podzielonej na cztery części. Dwaj panowie chwytali kolejno za mięso i rzucając je na plecy pokryte wyjątkowo brudnymim szmatami podążali na targowisko. Tego dnia na kolację zjadłam hamburgera.

Back to sucre and fight with my ass

So I’m back in Sucre with K. – a belgian girl on a path of love. We want to do sth special so… we went to the big supermarket, just like in Europe. We bought all this cool stuff for corbonare plus a bottle of wine (+ popcorn + nuts) and we went back to the guest house. It was so great to cook again, to have some good wine and all the fun connected with girls’ cooking. And then the night came. We were supposed to get up like 7 am to catch a bus to Tarabuco. Instead I got up at 4 am with a huge stomach pain. I ran to the toilet, there was no toilet paper, I came back, I couldn’t find it, I woke up K. and she couldn’t find it either, then that girl went inside to take a shower (at 4 am!) so I started to panic. K says there’s that other toilet, so I run. It happened few times. I though I’ll die.

Funny thing, I was eating everything on streets and I got sick after what I cooked.

We didn’t go to the market as planned. I’ve decided to spend a day in a bed instead, just like the following days. In the meantime – just because I like a risky life – I’ve made few trips to the local market for lunch and dinner.

I had that idea that it will finely stop, but it didn’t and I ended up on antibiotics and stoppers. Sounds like fun, not really. Try to have a 14h bus drive with no toilets or a 2 days horse riding. Priceless.

Powrót do Sucre i walka z dupą

Zatem jestem w Sucre z K. – dziewczyną, która odnalazła miłość. Postanowiłyśmy zrobić coś wyjątkowego, więc poszłyśmy do tego ogromnego supermarketu, prawie jak w Europie. Oddałyśmy plecaki do szafeczki i kupiłyśmy te wszystkie super produkty na carbonare plus butelkę wina (+ popcorn + orzechy) po czym wróciłyśmy do hostelu. Gotowanie dało nam wiele przyjemności, genialnie jest poszwendać się po kuchni w akompaniamencie wina i dobrego towarzystwa. A potem przyszła noc. Miałyśmy wstać o 7 rano by złapać autobus do Tarabuco, w zamian o 4 rano obudził mnie ból brzucha. Pobiegłam do toalety, nie było papieru, wróciłam do pokoju, nie mogłam go znaleźć, obudziłam K. i ona też nie miała pojęcia gdzie jest, potem ta dziewczyna weszła do łazienki, żeby wziąć prysznic (o 4 rano!), więc zaczęłam panikować. Potem K powiedziała, że jest też ta inna toaleta, więc pobiegłam. Myślałam, że zejdę.

Zabawna rzecz, że jadłam wszystko z blaszanych ulicznych stanowisk a rozchorowałam się po własnoręcznie przygotowanym posiłku.

Więc nie pojechałyśmy na targ, a w zamian postanowiłam spędzić dzień w łóżku, no plus kilka kolejnych. A ponieważ lubię ryzyko, chodziłam na posiłki na lokalny targ.

Potem miałam w głowie ten pomysł, że że w końcu mi przejdzie, wielkie było moje rozczarowanie., a skończyłam na antybiotykach i stoperach. Brzmi zabawnie? Spróbuj spędzić w tym stanie kilkanaście godzin w autobusie bez toalety i dwa dni na koniu to pośmiejemy się razem.

Sucre and it’s central market!



Me and Lisa were waiting for the bus coming from Santa Cruz and going to Sucre for about 2,5h. It wasn’t on a bus terminal but a dusty road among goats and cows. On the bus, a little kid kept kicking my seat. Night was long and cold and I was grateful for games in my iPod. Morning brought new attractions – an accident – car ended up on the roof and blocked the road and everyone was standing and staring at it. People were probably already taken to the hospital or perhaps they just walked away, but nobody cleaned the wreck off the road.

We checked-in at a cosy little hostel, just for a night, took a lovely hot shower, washed our hair and went out to find some place to eat. That’s how we ended up on a central market. Wow! Freshly squeezed juices for 30c, fruit salads with yogurt for 50 cents and a big lunch for 90! Miracles, miracles! I followed the bliss and took a walk around local bakeries, buying some cookies in each of them (around 10 cents for 2). After traveling around Asia I lost like 5 kg, after South America I’m afraid I will bring home a bit more that just souvenirs.





City is amazing and makes you feel soooooooo good. Narrow streets, white houses, smiling people. I need to go to Potosi, but I will be back for a sunday market for sure.


I buy some popcorn for 10c and go to pick up my laundry. Clother which used to be white are not anymore. Green, however, is kind of cool too.