Jedzeniowa rozpusta.

Przed wylotem do Sydney czytałam gdzieś na forum, że Sydnejczycy nie gotują, bo to sie nie opłaca. Pomyślałam wtedy, że to sie zawsze opłaca. Po kilku miesiącach muszę przyznać, że to miasto mnie rozpuściło. Zostałam zniewolona przez setki klimatycznych knajpek z wyśmienitym, “prawie za darmo” jedzeniem. Nasze postępujące lenistwo doprowadziło do tego, że nawet śniadanie staje się zbyt skomplikowanym posiłkiem do przygotowania.

Podobno w Nowym Jorku jest tyle knajp, że jeśli chce się zjeść każdego dnia w innej, to jadłoby się przez 2 lata. Myślę, że z Sydney jest podobnie.

A na niedzielne, późne śniadanie wybraliśmy małą kawiarnie na the Rocks, gdzie pani specjalnie upiekła dla nas scones i podała je ze śmietaną i dżemem. Mniam.