Jak jeść to w Malezji

Początkowo jemy bardzo ostrożnie i wybieramy średnie wg nas zło, czyli małe knajpki. Nie jest tam najczyściej, ale za to i nie najdrożej.
Na pierwsze danie idzie roti (ichni chlebek, który wygląda jak placek) z bananem, który jemy rękoma, bo na widelcach widać poprzednie dania (dosyć szybko uczymy się jeść rękoma, w każdym z miejsc jest miejsce do ich umycia). Z czasem orientujemy się, że w ulicznych barach, metalowych wózkach czy budkach jest zdecydowanie taniej i równie smacznie.

 

 

Wszystko jest kwestią przełamania się, bo nie jest najczyściej delikatnie mówiąc. Brak bieżącej wody zastąpiono miską z wodą, gdzie myje się plastikowe naczynia i sztućce.

 

Na jednym z wózków odkrywamy pisang goreng, czyli banany zapiekane w cieście na głębokim oleju. Brane na wynos pakowane są w kultową plastikową torebkę i kosztują prawie nic, bo za jakieś siedem kawałków RM1. W ten sposób odnalazłam swój przysmak i trzymam się tego niemalże codziennie. 


 

Stołowanie się na ulicy ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony w tofu z brązowym cukrem znaleźliśmy ugotowanego robala, z drugiej wielokrotnie najedliśmy się różnorodnymi pysznościami za żadne pieniądze.


W Malezji górują trzy kuchnie: malezyjska, indyjska i chińska. Można delektować się każdą z osobna lub spróbować mieszanek. Konsekwencją bogactwa jest fakt, że miasto na przemian pachnie i śmierdzi jedzeniem, wszystko zależy od chwili i miejsca stania.

Miasto plastikowej torebki

Pierwszy kontakt z miastem robi piorunujące wrażenie, niekoniecznie pozytywne. Z domu gościnnego wchodzimy wprost do jednego z licznych barów ulicznych, czyli ulokowanych na ulicy, Nie jest to obraz czystości, porządku i pełnej dezynfekcji. Dodatkowo wszędzie walają się plastikowe torebki. Szybko orientujemy się w przyczynie – wszystko jest w nich podawane. Przez wszystko mam na myśli absolutnie wszystko – desery, całe dania, soki, herbata. Sprobuj kupić gumę i odmówić włożenia jej do ogromnej torby, wezmą cię za szaleńca.

 

Po kilku dniach kocham to miasto!

Kuala Lumpur – lądowanie i mieszkanie

W zamach zahartowania i przygotowania do niskobudżetowego podróżowania po Azji Pd-Wsch, spędziliśmy noc na lotnisku. Rozłożyliśmy się na ławce tuż przed wejściem do jednego ze sklepów, n kolacje zjedliśmy zupki chińskie i odpłynęliśmy. Pobudka około 5 rano, by zgłosić się do odprawy. Niemiła Pani poinformowała nas o nadbagażu i obowiązku uiszczenia z tego tytułu opłaty w wysokości A$40, wyśmiałam pomysł, bo żadna z moich obecnych bluzek nie jest tyle warta i zaproponowałam pozbycie się części bagażu. W efekcie przełożyłam zbędne kilogramy do plecaka podręcznego i zażegnaliśmy jeden kryzys, by po chwili powitać nowy. Ta sama Pani nie miała pojęcia, czy jako Polacy możemy jechać do Malezji (czemu nie?) i czy dostaniemy tam wizę. Po kilkunastu minutach gdybania stwierdziła, że to nasz problem i przekonamy się o tym w Malezji.

Na miejscu przywitały nas upał, wysoka wilgotność powietrza, deszcz i darmowa wiza na 90 dni. Obwąchani przez psa, prześwietleni i przeszukani, wpuszczeni zostaliśmy do kraju.

Zapakowaliśmy się do lokalnego autobusu na terminalu KLIA (dzięki promocji płacimy RM16 za 2 osoby) i ruszamy do miasta. Okolice oglądane przez szybę pokrytą kroplami deszczu prezentuje się wybornie. Przede wszystkim dużo palmowych lasów, a jak budynki to tysiące takich samych na kupie.

W mieście dorywa nas miejscowy i proponuje hotel, który już wcześniej sobie upatrzyliśmy. Odpuszczamy, bo jest dwa razy droższy niż powinien. Jest to pewnego rodzaju prawidłowość, o której słyszałam. Gdy hostel/dom gościnny znajdzie się na stronach Lonely Planet, traci na czystości i zyskuje na cenie.

Plączemy się po mieście z plecakami i po kilku próbach osiadamy w Lee Mun Guest House w Chinatown.

Nasz pokój zamykany jest na kłódkę i nie ma klamki. By zakryć brud i szpary na zielonych ścianach, wytapetowano je kartkami z magazynów. Kładziemy na łóżku chusty i obserwujemy karalucha przebiegającego po podłodze (po Sydney nie robi to na nas większego wrażenia).

 

Nasz gospodarz uzależniony jest od seriali malezyjskich i wraz ze swoimi przyjaciółmi wciąż je ogląda, a my chcąc lub nie, robimy to z nimi, gdyż ściany naszej sypialni nie łączą się z sufitem i wszytko słychać. Dzięki zatyczkom do uszu przestaje to być problemem.

Nie można pominąć łazienki, jest ciepła woda i wybór rodzajów kąpieli.

 

Otórz można wybrać tradycjonalny prysznic lub za pomocą rondelka polewać się wodą z baczki (bardziej popularny).

Należy również pamiętać o zakazie wchodzenia do muszli klozetu po spłukaniu wody, a jeśli się zapomni, można liczyć na karteczkę z przypomnieniem.

 

Marta dobra rada radzi: płać za jedną noc pobytu. Gdy okaże się, że w materacu masz robale, które nocną porą zrobiły sobie na tobie wyżerkę, z pewnością będziesz miał ochotę na zmianę pokoju.