Okolice Utrechtu dają się lubić

Obudziliśmy się w sobotni poranek, nie za wcześnie, nie za późno. Miałam swój pomysł na cały dzień, z tym, że Tomasz też miał swoj i to całkowicie inny. Padło hasło “jedźmy do J., zrobimy grila”. Jest wcześnie, więc dojedziemy tam na 12:00, zjemy po kiełbasie i wrócimy ok 16-17.

Złapaliśmy kawę w Starbucksie i wsiedliśmy do kolejki, przesiedliśmy do autobusu i dotarliśmy na miejsce.

Okolice utrechtu to typowy obrazek Holandii. Śliczne, zadbane małe domki, kanały, a na nich łodzie, zieleń, drzewa i ptactwo.

Człowiek nadal myśli, że ma wszystko pod kontrolą, nie bierze tylko pod uwagę jednego elementu, który może plan wszystko popsuć – alkoholu.

Po kilku minutach zebrało się więcej osób, prowadzone zostały inteligentne dysputy, niektórzy czytali nawet książki, a wszystkiemu towarzyszył kieliszek wina.

Około 17 biegaliśmy po ogrodzie, ganialiśmy króliki, skakaliśmy przez basenik, huśtaliśmy się na linie, wchodziliśmy na dach i ostatecznie zasnęliśmy na trawie przed domem. I hej, to Holandia, więc przewidzenie temperatury w nocy to jak przewidywanie pogody w lipcu w Polsce.