Treking w Samaipata

Za 3 euro można wziąć taxi z Santa Cruz do Samaipata, wydaje się zdecydowanie lepszą opcją jak autobus, więc decydujemy się na nią. Cała trójka podjęła decyzję, że przejdziemy się do postoju, w sumie Santa Cruz nie jest zbyt duże. Szłyśmy i szłyśmy i kiedy w końcu zaczęłyśmy się pytać ludzi o kierunek, ci patrzyli na nas trochę dziwnie. Może dlatego, że za naszymi plecami widniał ogromny napis potwierdzający, że jesteśmy w odpowiednim miejscu.


Taksówkarz prócz naszej trójki i pozostałej siódemki postanowił swoim jeepem zabrać również kolumny. W ten sposób nasze bagaże trafiły na dach (padało), a my podskakiwałyśmy na kamienistej drodze w rytm boliwijskiego disco.

Samaipata przywitała nas zimnem w powietrzu i brakiem ciepłego prysznica. Nadal, to genialne miejsce do chillowania. Jest to także wioska cudów. Lisa marzyła o naleśnikach z bananem i cynamonem i właśnie je dostała na śniadanie. Pragnęła też pysznego browni, ale ten smakował jak kurz.







Ta piękna wioska położona zaledwie kilka godzin jazdy od Santa Cruz ma więcej do zaoferowania niż smaczne jedzenie (nie liczę brownie).

Pierwszą będą El Furte – pozostałości po kulturze Inków, ich świątynia z rzeźbieniami węża, pumy i jaguara oraz części zabudowań. Widziałam, posłuchałam, jestem pod wrażeniem. Czy ktoś wiedział, że Inkowie chowali w świątyniach mumie, zaś Hiszpanie totalnie je spalili. Egipt jest szczęściarzem. Wiele informacji wyciągnąć można z filmu puszczanego uprzednio w muzeum, ma jakieś 20 lat lub więcej, ale daje radę.

Kolejną atrakcją jest La Youngas – genialny treking przez palmowy las z zakończeniem na naturalnym tarasie widokowym – bezcenne. Tam też mało co nie weszłam w chmurę pszczół tworząc w ten sposób trzecią historię jak to prawie zginęłam w trakcie podróżowania. Moment, kiedy trzeba się było położyć na ziemi, by chmura odleciała był całkiem straszny. Dodatkowo razem z Claire zabrałyśmy za mało wody, prawie się odwodniłyśmy, ale wymieniłyśmy kanapkę na trochę płynu. Treking zajął kilka godzin, szłyśmy w górę w dół, wspinałyśmy się i zsuwałyśmy ze zbocza, wszystko było totalnie warte wysiłku. Nawet te dziwne insekty upierdliwie siadające na moim karku.