Copacabana

Sanne’s preparing a goodbye breakfast for me, however it takes ages for eggs to boil! At 8 am girl from the agency picks me up and makes me run with my 20 kg backpack. My target for today is Copacabana, the entrance to Isla del Sol. The road is beautiful. After an hour or so I need to go on a boat to cross the river and after another hour I’m back on a bus. Bolivians don’t need to leave the bus of course, it’s only us tourists who need to pay for an additional boat trip. Well, sometimes that’s just the way it is.



In Copacabana I check-in at a creepy looking hotel in front of “6 Augusta”. It’s totally empty, each room is open and dirty – plus – nothing seems to work. I was supposed to have TV in a room, but it didn’t work. Reception guy has changed the antenna for what he wanted to charge me! We had a lovely long discussion. Basically and for obvious reasons I demanded a discount. So, we talked and finally none of sides paid anything. During the next 12h he’s been trying to get some money out of my wallet at least 5 times.


The town is small and tourist orientated. There’s a beautiful cathedral in front of which they hallow freshly bought cars. Pigs run through the streets. Even though in the meantime I got attacked by a dog, I still felt like climbing a viewing point hill. I was strongly advices not to due to common attack on tourists. It may happen that someone will throw a rope from behind you and tight it on your neck to then rob you. No, thank you!

Life in Copacabana is slow and relaxed. Locals sit on the main Plaza, wait for busses or trade on the market. Nobody’s in hurry and believe me, it’s contagious.

Copacabana

Sanny przygotowuje pożegnalne śniadanie, ale gotowanie jajek zajmuje wieki. Około 8 rano odbiera mnie kobieta i krzyczy, że muszę biec za róg. Więc biegnę sobie z 20 kg naokoło. Cel to Copacabana, z której dostanę się na Isla del Sol. Przepiękna droga, w trakcie której przesiadamy się na łódź, przeprawa przez rzekę i kolejna godzina jazdy. Boliwijczycy o dziwo mogą zostać w autobusie, a turyści muszą płacić za dodatkową łódkę.



Na miejscu krążę przez chwilę, meldując się w końcu w strasznym trochę hotelu na przeciwko “6 Augusta”. Hotel opustoszały, brudny, każdy pokój otwarty i oczywiście nie przygotowany pod gościa, łazienki straszą i nic nie działa. Miała być TV, nie działa, za wymianę anteny pan chce pieniądze, na co odpowiadam, że chcę zniżkę, bo przecież TV nie działa. Po krótkiej dyskusji nikt nic nie płaci, zaś pan kilkukrotnie w ciągu 12h próbuje wydobyć z mojego portfela dodatkowe pieniądze.


Miasteczko jest małe i nastawione na turystę. Ma katedrę, piękną, przed nią święcą świeżo zakupione auta. Po ulicach biegają świnki, atakuje mnie pies. Chciałam iść na taras widokowy, ale z racji że powoli się sciemniało, nie spotkałam żadnego turysty do towarzystwa, a samotna wycieczka została skutecznie mi odradzona przez pana zza baru – zostaję na miejscu. Dowiedziałam się mianowicie, że podobno bywa, że zarzucają obcokrajowcom od tyłu na szyję linę, po czym obrabiają.

W Copacabana życie toczy się powoli również i dla lokalnych. Siedzą spokojnie na rynku, czekają na autobusy czy handlują na markecie. Nikt się nigdzie nie spieszy, co udziela się otoczeniu.

Plaże Rio


Poszłam na każdą kolejną, ale niefortunnie pogoda nie była najlepsza, więc nie podziwiałam pół nagich ciał tarzających się w piasku. Zjadłam za to loda z Mc Donalda i zaliczyłam przejażdżkę autobusem z szalonym kierowcą, który odmówił zatrzymania się na jakimkolwiek nie pożądanym przeze mnie przystanku i w efekcie w godzinach szczytu pozostał pusty.