Canion del Colca

Wstawałam w nocy z pięć razy, ale budzik przespałam. Obudził mnie dopiero klakson busa zbierającego ludzi, na szczęście nie był to jeszcze mój. W przeciągu 10 minut stałam gotowa przy drzwiach, była 4:10 rano. W vanie opadłam, obudziłam się w momencie, gdy do samochodu wlewał się pomarańcz wschodu słońca, w trakcie jazdy przez pustynne tereny. Przy kolejnym przebudzeniu było już jasno.

Tak rozpoczęła się moja wyprawa na Canion del Colca – drugiego najgłębszego kanionu na świecie (3191m). 3 dni, 2 noce i w międzyczasie trochę chodzenia. Pierwszy przystanek, nie licząc śniadania, to wzgórze, w okolicach którego zobaczyć można krążące kondory. Moje czujne oko przegapiło jednego siedzącego nad urwiskiem tuż obok mnie, po godzinie czekania widziałam dwa z daleka, ale za to spotkałam niesamowitego faceta z USA, który wyglądał jak Ringo Starr (również wiek ten sam), z tym, że nos nie do końca pasował, chodził w koszulach, które zrobił dla niego przyjaciel, robił biżuterie i był wyjątkowo uroczym i komunikatywnym człowiekiem. Nie to co moja grupa na kolejnych kilka dni, czyli 5-ka Francuzów (jak ktoś kiedyś podróżował z grupą Francuzów, wie, jak wyglądają rozmowy).

Przeprawa przez sam kanion była zdecydowanie warta wysiłku. Wpierw trzeba było zejść na samo jego dno, co nie sprawiało większych trudności, ale trwało. Jedna z moich towarzyszek wzięła plecak w rozmiarach i wadze przekraczających jej możliwości i dostała czegoś w rodzaju szoku wysokościowego, w wyniku czego wszyscy naokoło próbowali ją ratować. Nikt za to nie chciał nieść jej plecaka, więc spadło to na przewodnika.

Kolejnego dnia można powiedzieć, że wstałam rano, ale ponieważ kolega zamknął mnie niechcący w pokoju od zewnątrz, poleżałam nieco dłużej. Spacer przez kanion to droga przez kamienisto piaszczystą ścieżkę, po czym 40 min wspinaczki, w trakcie której spotkałam staruszkę z mułami, słuchającej z zawieszonego na ramieniu radia salsy i nazywającej mnie swoją córką.

W mieście na szczycie odwiedzamy muzeum lokalnej kultury zorganizowane przez jedną z rodzin. Wystawa zawiera wiele wypchanych zwierząt, narzędzia rolne, tkaniny i kukurydzę (źródło chichy). Idealnym angielskim córka właścicieli opowiadała, jak to na roboty na polu lubią wypić chichę fermentowaną przez 4 dni, bo mocniejsza i przynosi więcej zabawy. Muzeum ma swój profil na fb (muzeum w kanionie na profil na FB!!!!! spotkany uprzednio artysta z USA nie ma nawet maila, dając mi wizytówkę, prosił, żebym dzwoniła za 4 miesiące jak wróci i włączy znów telefon).

Kobiety żyjące w okolicy mają bardzo charakterystyczne stroje, które noszą na co dzień, chyba, że nie noszą i robią to tylko dla nas.

Idąc czuje się otaczającą przestrzeń, łatwiej się oddycha. Na noc zatrzymujemy się w oazie, która wygląda jak scena wyjęta z filmu. Ulokowana na dnie kanionu, zielona, z błękitną wodą w basenie, do którego wszyscy z ulgą wskakują. Ostrzegają nas przed komarami, więc dzielnie się psikamy. Nie przewidziałam jedynie, że zaatakują mnie w nocy w toalecie, więc skończyłam z pogryzionymi pośladkami.

Ostatniego dnia pobudka o 4:30 i bez śniadanie zaczynamy marsz 1200m w górę. Od kilku dni jestem chora i oddychanie przez nos nie wchodzi w grę, więc zostaję trochę w tyle, co pozwala mi na częstsze przerwy i patrzenie w dół. Kilka osób wzięło muły na górę, inni oddali swoje plecaki, ja straciłam dzięki obciążeniu z 2 kg. Pod koniec mijały mnie już tylko muły.