Work this out in Berlin – Cafe Tagomago, Friedrichshain

I love to work as a freelancer. I avoid all the traffic in the morning, I work at home in my comfortable clothes (sweat pants and Mr T.’s shirt) and slippers. My desk is a magical part of my apartment, the whole corner is white and I have a view on trees out of my window. My chair is very comfy as well. But from time to time I need to leave my “comfort zone” because I’ll get mad and kill my beloved Mr T. That’s when a problem arises. To work I need to be online (addiction plus an actual work) and what would seem an obvious thing in big cities nowadays, Wi Fi is not that common in Berlin’s cafes. That’s why I’ve decided to share a list of places where all you wonderful people can go and DO some work. I’ll name it “Work this out in Berlin”. So what do we need? For sure internet access (also called WLAN in Germany), good! coffee, nice environment, peace and a good vibe.

The first place to recommend is Café Tagomago located in Friedrichshain, as I like to have a good place close to home. They have a fast wifi and a very nice coffee served by a very nice spanish man. The place is quite small and minimalistic, but that’s what I like about it. My favorite spot will be a tabletop by the big display-like window, where I can sit on a tall stool and observe what’s going on outside. Another advantage is a very nice calm music and a possibility to plug in to an electricity when your battery is dying (not that simple everywhere). You can have a break and eat one of sandwiches or a quiche. Plus, they don’t mind if you sit there longer.

Café Tagomago
Simon-Dach-Straße 3, Berlin 10245, Germany
Friedrichshain

Espressofabriek, the big table is being missed


I have this one favorite place in Westerpark. I like to go there for coffee and to read a book. My favorite part of this place was a big wooden table that occupied almost the entire entresol. Someone decided to get rid of the table and the spell of the place broke. Espressofabriek, please, restore the table!

Idealne na kawę

Mam wyjątkową słabość do małych, nietypowych miejsc, gdzie mogę wypić kawę.

W Warszawie kawa kojarzyła mi się ze spotkaniem ze znajomym, przerwą w zajęciach połączoną z silną potrzebą pobudzenia mnie czymkolwiek oraz z mocnym mało wyjątkowym napojem własnej produkcji, tworzonym przy czytaniu tych wszystkich poruszających kodeksów, aktów i komentarzy.

W Sydney zaczęłam cieszyć się dobrą, skomplikowaną kawą. Z początku podśmiewałam się z tych wszystkich sposobów i wprost wymogów jej przygotowywania. Do tej pory nie łapię czemu dziewczyny koniecznie chcą chude mleko do kawy…nie wydaje mi się, żeby zwykłe wpłynęło negatywnie na ich figury…sojowe zmienia nieco smak, ale przecież w kawie chodzi o kawę, a nie o dodatki.

Obecnie potrafię rozkoszować się moją Moca z jednym cukrem i potrafię ją docenić. Wiem jaka jest dobra, jaka nie do końca, a na pewno jaka powinna być moja. Ale nic nie zastąpi kawy w odpowiednim miejscu. Najlepiej żeby było małe, z kilkoma stolikami, ze specyficznym wystrojem. Takie, żebym chciała się w nim na chwile zgubić, poczytać, pomyśleć. Mam wyjątkową słabość do takich miejsc.

Jakiś czas temu znalazłam Pablo’s Vice”. To mała kawiarnia na tyłach Oxford St, w okolicach Taylor Square. W środku nie ma szans usiąść, chyba że pada i zamówiło się jedzenie, przy czym nie da rady zjeść na zewnątrz. Mają tam jeden stół, do którego przechodzi się przez kuchnię. Kuchnią jest blat. Wszystko toczy się na zewnątrz. Ladą jest parapet okna, jedynego w lokalu, a salą kilka małych stolików i taboretów przed oknem. Kluczowa jest czerwona ściana i poczucie, że jesteś w odpowiednim miejscu. W sumie ma się bardziej wrażenie, że wpadło się do kogoś na kawę, do kogoś kto potrafi ją zrobić. Siedzieliśmy tam z T z godzinę, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym i nie chciało nam się iść dalej.

Niesmowite, jak miejsce potrafi motywować do czynności całkowicie z nim nie związanych.

Pablo's Vice

Bills “zaliczony”, meble zakupione, pająki są

Śniadanie u Billa zaliczone. Może nie do końca śniadanie bo było po 13.00, ale dania iście śniadaniowe. Zjadłam pancake z bananem i syropem klonowym, a T coś dziwnego i bardzo dobrego. Pati, bardzo klimatyczne miejsce! Restauracja, w której czujesz się jak w domu, a moca z prawdziwą czekoladą!

W sobotę popłyneliśmy do Manly. Co weekend organizują tam targ, na którym można kupić ręcznie robione ubrania, paski, biżuterię i inne cuda. Jest tam też długa plaża z białym piaskiem i surferami. K. mówiła, że ma zamiar znaleść sobie chłopaka surfera. Mój chłopak ma zamiar ze mną surfować. Wzdłuż plaży ciągnie się deptak, a na deptaku zamiast gołębi papugi. To była mega frajda, zrobiłam ze 100 zdjęć. Gołębiami się tak nie podniecałam.

W niedziele atak na Ikea. Dotarliśmy w trakcie alarmu pożarowy i przez jakieś 45 min opalaliśmy się w pobliskim parku ,bo ewakuowali budynek. Potem poczuliśmy się jak za dawnych dobrych czasów na Targówku, kiedy dekorowaliśmy nasze mieszkanie. Te same meble, te same wystawy, ten sam tłok i te same ceny, tyle że zamiast PLN są $. Mamy czerwoną sofę, biurko, ławę i szafki obok łóżka. Panowie dzisiaj dostarczyli sprzęt, zapomnieli tylko o nogach do biurka. Za to pochwalili nasze minimalistycznie umeblowane mieszkanie – jeden zielony stolik i jedno krzesło. Za pare godzin T wraca z pracy i będziemy sręcać przy winie.

W końcu zobaczyłam pająka z naszego tarasu. Wcale nie jest mały i na pewno nie maleje, bo na jego pajęczynie jest pare trupów, więc żyje i jje. Niestety są też większe, czyli nie stresowałam się na darmo. Pare dni temu widzieliśmy z T na ścianie naszego budynku ogromnego pająka! Cielsko miało z 2 cm + długie włochate nogi. T był dzielny (mój bohater), ja uciekłam i pewnie gdyby nie strach żechałas na niego podziała, głośno bym piszczała.