Yangshou, czyli już Chiny

Jakkolwiek ciężko się było pożegnać z Delhi, czyli głównie złapać taxi na lotnisko w środku nocy, dotarliśmy do Chin. Zaczepiliśmy po drodze o Hong Kong, przespaliśmy się, wsiedliśmy w metro i wylądowaliśmy w Shenzen.

Wszystko sprawnie i bez zgrzytów i jesteśmy w Chinach.

300m od punktu odprawy jest dworzec, na którym kupujemy bilety do Yangshou.  W między czasie nadeszła potrzeba znalezienia toalety. Nikt nie rozumie w okolicy angielskiego, więc dzięki słownikowi w Lonely Planet zadaję pytanie po chińsku. Dziewczyna wybuchła rozbawiona śmiechem, po czym, ponieważ potrzeba była bardzo silna, pokazałam jej słowo pisane, inaczej nie dało rady się porozumieć. Autokar nocny okazał się rewelacyjny, z materacami, kocami, kolacją i nawet film po angielsku puścili.

Do Yangshou dotarliśmy o 4:30, co było lekkim zaskoczeniem, bo miała to być 6:40, więc wraz z trójką napotkanych studentów włóczyliśmy się po mieście. By nie płacić za 2h snu, idziemy na śniadanie do McDonald’s.

Tam spotykamy dwie urocze Chinki, które zabierają nas do Monkey Jane’s. Idealne miejsce na deszczową pogodę (którą w większości mieliśmy), wieczorami organizowany jest beer ping pong, w którym można wygrać skrzynkę piwa, a impreza trwa z drobnymi przerwami 24/7 plus najlepsze śniadania w okolicy.

Wypożyczamy rowery i pomimo wyjątkowego zimna jeździmy po okolicy. Jedyne co daje się we znaki to smog, który sprawia, że codziennie czuję się jak na potężnym kacu. Okolica jest przepiękna, ludzie nieco dziwni. Starsi siedzą przed domami i patrzą się w dal, nie reagują na nic co dzieje się naokoło.

Nowa autostrada jest kompletnie pusta, jedziemy jej środkiem. Jakby Chiny były puste.

Na markecie sprzedają psie i kocie mięso. Psy trzymają grupowo w klatkach, po czym wyciągają jednego i na oczach pozostałych zabijają i opiekają palnikiem, po czym wieszają na haku.

Łapiemy autobus i jedziemy do Yangdi, po 1,5h dotarliśmy do rzeki. Przepłynięcie kosztuje 16Y i miało zawierać każde przejście, ale nie zawierało, musieliśmy płacić dodatkowo.

Spacer jest prosty i przyjemny, naokoło przepiękne widoki, zostałam pogoniona przez rozwścieczoną krowę, nie zauważyłam, że obok niej leży mały, gdyby nie sznur, którym była przywiązana do drzewa, nieźle by mnie bolało, bo szalona chciała mnie stratować. Ostatni odcinek drogi pokonaliśmy na tratwie, z perspektywy rzeki wszystko prezentuje się jeszcze piękniej.

6 thoughts on “Yangshou, czyli już Chiny”

  1. Podroz przebiegla wysmienice z tego co pamietam zarowno do Chin jak i z Shenzen do Yangshou. Pamietam, ze bylem wdzieczny za decyzje o przeplynieciu dalszej czesci szlaku tratwa! :) Tak… widok odcietych, obdartych ze skory psich glow z zebami i oczami na wierzchu skreca troche zoladek… No ale, co tam, co kraj to obyczaj.

  2. A do Korei sie wybieracie? Ubawiły mnie tam sklepy z odzieżą dla psów:). Oni raczej kochaja pieski, spozywaja tylko jedna odmiane..
    Zdjecia jak zwykle cud. Chyba zapisze sie do Ciebie na jakis kurs fotografowania
    Pzdr

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *