Szanghaj

Zatrzymujemy się u zanjomego. Miło mieć przez kilka dni swój pokój i dostęp do kuchni. Pierwszym zakupem był chleb we francuskiej piekarni i masło. Serek philadelphia smakował jak topiony, ale co tam, jem kanapkę po miesiącach makaronu i ryżu. W ramach odwdzięczenia się za gościnę, gdy tylko N. wychodzi z mieszkania, T. zalewa mu łazienkę i psuje toaletę – niech chłopak zna polską wdzięczność.

Szanghaj krzyczy drogimi markami i ekskluzywnymi restauracjami, ale i piekarniami ze słodkimi bułkami nafaszerowanymi mięsem, serem czy jajkiem – mniam. Szokuje mnie organizacja, czystość, ale i drobnostki w postaci świetnego zagospodarowania terenu przez lokalnych mieszkańców – ubrania suszone są dosłownie wszędzie – na murach, płotach, znakach drogowych, gdzie tlyko da się je zawiesić.

Centra handlowe (trzeba być szalonym, żeby nie odwiedzić kilku będąc w Chinach przy końcu swojej wyprawy) pełne towarów ale i ludzi. Zapraszają do nich ulice pełne krzykliwych neonów. Metro nieco starsze i droższe jak w Pekinie, za to można siedząc w ostatnim rzędzie ostatniego wagonu obserwować ludzi w pierwszym.

Na ulicach panuje totalna ludzka dezorganizacja, nie da się iść prosto lub jedną ze stron chodnika, bo ludzie nadciągają z każdego z możliwych kierunkuch, sprawiając, że spacer to walka o ścieżkę.

Chińczycy kochają wszystko co europejskie, co rzuca się w oczy. Oczywiście ci młodzi, bo starsi kochają jedynie to, co chińskie.

Szanghaj to taki powolny powrót do rzeczywistości i noralnego życia, bez ciągłego przemieszczania się czy rozbijania po hostelach.  Powoli dociera do nas wizja powrotu, do końca został tydzień.

2 thoughts on “Szanghaj”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *