Do Sabang jedziemy większą jeepny z tłumem w środku. Na ziemi leży kogut zapakowany w karton, droga trwa wieki, bo zaopatrujemy każdy mijany sklep. Musimy opuścić na chwilę auto, by przedostać się przez rzekę z wodą po kolana. Uwieńczeniem jest przejażdżka wołem do domku na plaży.
Tu zaczynają się wakacje, które sporo przedłużyliśmy, bo nie chciało się wyjeżdżać. Woda z prysznica w domku leciała jak krew z nosa, więc braliśmy go pod wodospadem. Pływaliśmy po podziemnej rzece w Puerto Princesa Subterranean River NP, mijaliśmy świnie wielkości krów, palny, piasek, woda.
Plaża jest tak piękna i pusta, że godzinami można na nią patrzeć leżąc w hamaku. Nagle odeszły pośpiech i ciągle główkowanie gdzie i jak dalej. Wieczorami w morzu kąpią się dzieci z okolicznych wiosek, turystów brak.
Gospodarz wchodzi na palmę, by zerwać dla nas świeże buko. Bawię się z małpką, która pogryzła przykrywkę do obiektywu, po czym oddała ją za łapówkę w postaci owoca.
Jemy makaron z keczapem, pijemy owoce ze szklanki. Czas upływa wraz z przypływami i odpływami.
Nie wiem czy tak się mówi, ale miód dla oka :)
Ja zamieszkałem na Siquijor przez rok a teraz mieszkam w Ormoc, Jakoś nie wyobrażam sobie powrotu do tego zgiełku w Europie… Tu czas płynie inaczej ” Filipino time ” Tu chyba są moje najdłuższe wakacje życia :)
Zapraszam do siebie :) zawsze można odświeżyć wspomnienia :) http://poszukujacraju.blogspot.com
Pozdrawiamy
Jhing i Tomasz