Przeprawa do Kambodży

Do Kambodży wjeżdżamy przez Aranya Prathet. Dostajemy się tam autobusem z Bangkoku i zostajemy na noc, co pozwala na odpowiednie pożegnanie z tajską kuchnią.

Pobudka z rana i łapanie tuk-tuka. Kierowca zgadza się na 60B i wywozi nas do agencji turystycznej, czyli zachowanie po schemacie książkowym. Czekają tam już panowie z biura, których całkowicie ignorujemy i mówimy jedynie do kierowcy “nie ma granicy, nie ma pieniędzy” – zadziałało bez powtarzania.

Na granicy w chwili wystawiania nogi z tuk-tuka mięliśmy już kolejnego przyjaciela, który założył, że przeprowadzi nas przez granice i nic na niego nie działało. Nawet wyrażenie się jasne i przejrzyste “zostaw nas w spokoju”. Czekał jak piesek.

Odprawa po stronie tajskiej idzie dosyć sprawnie, z kolei po stronie kambodżańskiej płacimy przepisowe $20 ale chcą jeszcze 100B od osoby. Mówię, że nie mamy, bo wymieniliśmy wszystkie pieniądze, a nasza ambasada dając ścisłe instrukcje odnośnie przekraczania granicy, nie wspomniała o żadnych dodatkowych kosztach (taka mała ściema). Strażnik wskazuje punkt wymiany walut, ja na to ,że nie ma mowy, bo kurs w tym miejscu to istne ździerstwo, ten ze złością zatrzaskuje mi przed nosem okienko. Ja je z taką samą złością otwieram i krzyczę, żeby mi oddał paszport, bo nie ma prawa mi go zabrać, ten odkrzykuje, że mam iść, usiąść w poczekalni i czekać na wizę. Wyjmuję laptopa, rozkładam się wygodnie i gotowa jestem na jakieś 3h czekania, po 3 minutach dostaję paszporty z wizami.

Nasz naganiacz nadal czai się w pobliżu. Problem w Kambodży jest taki, że ktoś sobie zażyczył, żeby obcokrajowcy jeździli autobusami turystycznymi, które w większości przypadków różnią się od lokalnych jedynie nazwą i są jakieś 100x droższe. Specjalnie zatrudnieni w tym celu ludzie pilnują, by nie było inaczej, nasz ogon był jednym z nich.

Kilkukrotnie proponowana jest nam taksówka za $100, naganiacze przekrzykują się, odpychają na bok każdą możliwość tańszego transportu.

Według panujących tu zasad, jeśli lokalna taksówka weźmie obcokrajowca, a ktoś inny powiadomi policję, ta spycha w trakcie jazdy pojazd na pobocze, aresztuje taksówkarza, a turystę zostawia na drodze, żeby sobie czekał na turystyczny autokar.

Przyparci do muru bierzemy darmowy autobus na stację i zostajemy niemalże zepchnięci do odpowiedniego okienka po bilet, z tym, że był on zdecydowanie za drogi i ciężko nam było przełknąć takie przepłacanie. Przy każdej próbie zagadania do kierowców innych pojazdów, naganiacze ich obskakiwali i coś krzyczeli, więc ci jedynie machali rękoma, żebyśmy sobie poszli, nie chcąc problemów.

Stwierdziliśmy, że poczekamy na innych turystów i może weźmiemy taksówkę, to też powiedzieliśmy naganiaczom. W międzyczasie T. kupił bilet do innego autobusu i pojechaliśmy do Phnom Penh za pół ceny. Zakup poprzedziły kombinowanie, kręcenie się i gubienie ogonów.

Droga przez Kambodżę odsłoniła nam niespodziewane widoki. Kraj był zalany. Pola, domy, drogi znajdowały się częściowo lub całkowicie pod wodą, jednak ludzie zdawali się tego nie zauważać. Dzieci bawiły się w wodzie, kobiety w niej prały, mężczyźni uprawiali narodowy sport, czyli bujali się w hamakach. Nawet targowiska, które zazwyczaj rozkładano na placu w centrum miasteczek, przeniesiono na główną drogę, co ułatwiało zakup przekąsek, lecz znacznie utrudniało przejazd.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *