Mandalay

Droga do Malndalay okazała się bardzo przyjemna. Autobus jest prawie luksusowy. Każdy pasażer dostaje poduszkę, butelkę wody, jest nawet TV z Birmijskimi hitami i wszyscy śpiewają (dosłownie). Panowie wieszają na siedzeniu przed sobą plastikowe torebki, do których plują przez czas trwania podróży. Także flegma dynda przed moimi oczami. T zaczyna się źle czuć, kupuję mu herbatę w proszku, za to cytrynową, ale to tylko pogarsza sprawę. Dotrwał do punktu kontrolnego, gdzie panowie z karabinami na ramionach proszą wszystkich o opuszczenie auta i wylegitymowanie się. Świeże powietrze nie pomogło i w efekcie dalszej jazdy my również mięliśmy pełną torebkę. Autobus zepsuł się 2 razy, wszystko wliczone w czas trwania podróży.

W Mandalay od razu odnalazł na były mnich (robiąc demonstrację przeciwko rządowi zrzucił szaty), który zaproponował rundkę po okolicznych wioskach, w zamian za długopisy dla jego uczniów. Propozycję zaakceptowaliśmy z entuzjazmem.

Drogę zaczęliśmy na dachu ciężarówki i tak do samego końca wchodziliśmy wszędzie tylnymi wejściami, by nie płacić do kieszeni rządu ani centa.

Odwiedzamy wioskę, z której pochodzi nasz przewodnik. Jedna z rodzin zaprasza nas do chaty i proponuje thanaka, czyli modny w Birmie makijaż. Pomaga on w przebrnięciu przez upały, bo po nałożeniu chłodzi skórę jak lód.

Specjalizują się oni w garncarstwie i kobiety codziennie noszą po 8 na raz (4 na głowie i po 2 w ręku) do sąsiedniej wioski, by je tam wypalono.

Inne robią cygara, jeszcze inne je palą, dzieci tkają w małych warsztatach ulokowanych pod domami.

O dziwo nikt nie próbuje nam niczego sprzedać. Wszędzie są koty, krowy i mnóstwo dzieci, które biegają naokoło nas i próbują rozmawiać po angielsku.

Na koniec pojechaliśmy oczywiście na most. Poziom wody był tak wysoki, że pozalewał po części mieszczące się tam restauracje.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *