Francuskie Vientiane

Wstajemy na wyraźnie pogłębiającym się kacu, by wydostać się z wyspy. Bilet kupiliśmy w wieczór festiwalu, więc istnieje prawdopodobieństwo, że jednak zostaniemy. Zatrzymujemy się na śniadanie w knajpie na palach, czyli tarasie, pełnym kociaków. Na jedzenie (dwie kanapki) czekamy około godziny. Wszyscy na wyspie mają kaca. Odnajdujemy naszą łódź, która odstawia nas na stały ląd. Tam już czeka bus do Pakse. Wszyscy wyglądają na bardzo zmęczonych, wszyscy przypłynęli z tego samego kierunku.

Miasteczko portowe to domy na palach, a za drogę robi błoto. Ludzie kąpią się w rzece pod domami odgarniając jednocześnie pływające tam śmieci.

Droga zajmuje jakieś 6h, na miejscu z biegu kupujemy bilety na nocny do Vientiane. Kazali nam się stawić o 19.30, wpuszczali od 20.15.  Autokar to dwa rzędy podwójnych łóżek. My dostajemy górne nad łazienką, T. wini za to złośliwość sprzedawczyni. Absolutnie bym się z tym nie zgodziła, gdybym Pani nie widziała i gdyby Europejki z łóżka na przedzie nie przenieśli na łóżko dolne naprzeciwko łazienki. Nagle wszystko stało się możliwe. W nocy postanowiono nas zamrozić.

W Vientiane jesteśmy o 6.00 rano i zaskoczeniem stwierdzamy, że znalezienie pokoju nie jest proste. Wszystko pozajmowane. Nie zniechęcamy się jednak i postanawiamy poczekać do 12.00, kiedy to ludzie opuszczają pokoje.

Miasto pełne jest francuskiego wpływu. Na każdym rogu kawiarnia, restauracja lub sklep z importowanymi produktami.

Są również tereny niezagospodarowane w okolicach rzeki, gdzie zgubić się można w wysokich trawach, zapominając na chwilę o możliwości bliskiego spotkania z miną. Wybuch mnie ominął, za to wbiłam zardzewiały pręt w stopę. O troskach szybko zapomniałam, bo znalazłam belgijskie piwo. Jak przerwa od Azji, to w Vientiane.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *