Don Det & Festiwalowe pijańatwo

Mała chatka tuż przy rzece, z hamakiem na werandzie, stopionym woskiem na półce. Jesteśmy na Don Den i nie mamy elektryczności. Życie polega tu na bujaniu się i patrzeniu w dal, ewentualnie czytaniu książki. Jest spokojnie, bez większych emocji.

Wszystko staje na głowie, gdy zacznie się festiwal wyścigu łodzi. Kupujemy whisky dla starszyzny i zanim się zorientowaliśmy co się dzieje, siedzimy na ziemi w kręgu i popijamy z wędrującego kubka bimber lokalnej roboty. Jest mocny, wypala gardło, ale dzięki temu nie czujemy smaku. Nie można ominąć kolejki, nie można nie wypić wszystkiego. Piciu towarzyszą pieśni wygrywane na tradycyjnych instrumentach, śpiew i klaskanie w dłonie.

Cała wyspa jest zalana. Skąd wiem, że jest aż tak dobrze? Przed T. padła jak długa 60-letnia kobieta, na ścieżce, ot tak. Jako “prawie” ratownik T. zaczął wołać pomocy i chcieliśmy panią nieść do szpitala (którego na wyspie nie ma). Podszedł jej mąż i powiedział jedynie “niech leży i odpocznie”. Bimber czuć było od niej na metr. Na chwile się przebudziła, zaśmiała radośnie i ponownie odpadła.

Dzieci z kolei korzystają z imprezy i kręcą się na karuzeli napędzanej siłą mięśni właściciela. Zabawką nr 1 jest karabin

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *