Amed osiągamy wieczorem, po kilkugodzinnej przejażdżce z kierowcą, który całą drogę słuchał wyjątkowo głośno nagrań balijskich cymbałków, by nie zasnąć.
Na miejscu okazuje się, że każde łóżko w Amed i czterech kolejnych miastach sąsiadujących są zajęte. Przez każde rozumiem także takie powyżej $100 za noc. Nie poddajemy się, chodzimy z plecakami kilometr za kilometrem i szukamy. Zrobiło się już ciemno, miejsce się nie znalazło. Witamy w sezonie na Bali! W końcu w Bunutan właściciel jednego z nadmorskich pensjonatów proponuje nam nocleg w jego restauracji (tuż przy morzu, pod zadaszeniem). Dostajemy materac i po zakończeniu zabawy przez pozostałych gości, kładziemy się spać. Po 5-ciu minutach mucha wleciała wprost do mojego ucha, tak głęboko, że T świecąc latarką nie mógł jej zlokalizować. Zassałam ucho palcem i tak ją wyrzuciło na zewnątrz. Po powyższych przeżyciach śpię z zatyczkami w uszach, bluzą na głowie, szczelnie opleciona chustą, jest jakieś 30 stopni.
Pobudka ok 6:00, ciężką noc wynagradza piękny wschód słońca oglądany prosto z “łóżka”. Spaceruję po plaży, nie ma tam nikogo, bo wszyscy mają łóżka i mogą spać!
Tego dnia objeżdżamy całe wybrzeże, z czarnym piachem i setkami kolorowych łodzi, czekających na plażach na turystów.
Biegaliśmy po wodnym ogrodzie
A w drodze powrotnej natknęliśmy się na marsz procesji.
No i te rafy 15 metrow od brzegu naszego loza! :D
och tak…