I w końcu papa Hong Kong. Pakowanie to nie lada gratka, co dziwi, zwłaszcza, że większość rzeczy wyrzuciliśmy.
I tak zaczyna się kolejna podróż, z tym, że nieco krótsza. Wpierw stanie w kolejce do autobusu, który zawiezie nas na lotnisko. Potem czekanie na samolot i nieprzyzwoicie dużo wina na pokładzie plus, kiedy założyłam maskę wilka ludzie autentycznie wstrzymali oddech. W Londynie zaopatrzyliśmy się w Martini, co pomogło w czekaniu na kolejny samolot i nieco rozbawiło towarzystwo. A ostatni stop już w Warszawie.
To teraz czekam na Amsterdam na blogu :)
Willlczyca! ;) dobra maska… pasuje do butów ;P
Amsterdam będzie, wczoraj zrobiliśmy jakieś 60 km rowereowej wycieczki po holenderskich wsiach, coś jak Nowa żelandia, tylko więcej domów i ludzi.
Hej Jagoda :) Maska rządzi, siała postrach w samolocie.
Roar! Jeszcze Berlin poprosze :)
bęzie, tylko zorganizuj mi net!
przekozacka maska!! taka chce!! :D