Tupiza to jedno z tych miejsc, gdzie możesz siedzieć na ulicy i patrzeć na wschód słońca

Facet z hotelu kupił mi bilet na autobus do Tupizy. Kilka godzin w autobusie. Potem K. okazała się aniołem. Każąc taksówkarzowi czekać poleciała po jedzenie i picie dla mnie. Potem nadszedł czas by opuścić łóżko. Więc poszłam, ja i pigułki usypiające dupę. Droga nie była zła, może prócz tego chłopca na kolanach matki, śpiącego na mnie przez całą drogę. Gdy w końcu zasnęłam, ktoś próbował wziąć plecak z moich kolan. To był policjant, jeden z kilku przeszukujących autokar. Byłam bardzo grzeczna, nawet podziękowałam. Znajoma tego nie zrobiła i skończyła świecąc paszportem i odpowiadając na te wszystkie dziwne pytania.

Do Tupizy dojechałam o jakiejś 4:30, czego konsekwencją okazać się miało płacenie za pokój podwójnej stawki. Nie chciałam tego, więc spędziłam siedząc przez kilka godzin na plecaku przed drzwiami hostelu, w towarzystwie psów i akompaniamencie Pavarottiego puszczanego przez jednego boliwijczyka siedzącego obok. Spytał co lubię i to była jego interpretacja The Cinematic Orchestra. Wraz ze światłem poranka weszliśmy do środka (bez psów). Było za jasno by spać.

Poszłam na główną plaza i zobaczyłam małego chłopca maszerującego z polską flagą! Tuż za nim tańczyły (lub próbowały) te wszystkie małe dzieci przebrane za flinstonsów, anioły czy cyganów. Powiedzieli mi, że to nie polska flaga, walić to. Dla mnie była polska!



Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *