Peru i Cusco

Z bólem serca pożegnałam się z Boliwią na rzecz Peru. Pierwszym przystankiem było Puno, gdzie kupiłam od razu bilet do Cusco na ten sam dzień, po czym popcorn, moje nowe uzależnienie.

Siedzę na terminalu, czytam o życiu Tiny Turner i obserwuję ludzi. Dziewczyny za mną robią sobie zdjęcia, chłopcy zachowują się jak dzieci, ochroniarz flirtuje, a ja czekam. Kupiłam kawę i przyłączyłam się do gromadki ludzi oglądających jakiś dziwny peruwiański serial.

Autokar miał być ogrzewany, to w końcu Peru, nie Boliwia. Wiarę straciłam, gdy zobaczyłam każdą z 20-stu otaczających mnie chollit taszczącą po dwa koce i wchodzącą do mojego autobusu. Co można napisać – piździło! Siedziałam w kurtce, swetrze, czapce, chuście i ogrzewaczach na łydki i nadal piździło.







Na terminalu w Cusco poznałam parę hiszpanów i czecha, z którymi wzięliśmy wspólnie taksówkę. Ostatecznie wylądowaliśmy w uroczym małym hostelu przy placy San Blas. Nasz przyszły pokój był jeszcze zajęty, cóż, 6 rano, więc zrobiliśmy śniadanie składające się z kawałka chleba, ciastek i herbaty z liści koki i poszliśmy na market po więcej. A na markecie dostać można wszystko od świeżo wyciśniętych soków po krowę w kawałkach. I tak zaczął się jeden z dziwniejszych dni na moim wyjeździe (to było zanim zaczęłam mieszkać z Claire). Nie wiadomo jak i kiedy zaczęliśmy grupowo ćwiczyć jogę na ganku hostelu, zrobiliśmy obiad, by zakupić następnie na mieście superbohaterów, którzy totalnie przejęli nasze osobowości. Po kolacji wylądowaliśmy w “km 0”, co zdecydowanie zbyt ciężko opisać.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *