Isla del Sol

I got up at 6 am, then at 7 am and ended up leaving my bed at 7:30 am. A boat was supposed to leave at 8:30 am and I still had to pack, eat and make myself look like a woman. There was no hot water in a shared bathroom, so I took a shower in one of the creepy ghost rooms. After leaving my backpack in a storage room, my host obviously asked me for additional money or at least bag of fruits I was holding in my hand.

When I got there, a boat was full of tourists. Despite the fact, we’ve been waiting for about half an hour for some more of them. I’ve decided to start on the northern part of the Isla del Sol and walk my way down to the south.

When we made it to the coast, someone asked us to listen to some important information’s about the island. It turned out to be a guide who, for just a few Bv, will tell us everything about the island. We bought tickets and started to walk. It’s beautiful and hot. They check our tickets constantly, what creates a problem, cause I’ve lost mine.

On the Island there are Inka’s ruins, where we sit for a while on a grass equally eaten by sheeps.

It turns out that it’s necessary to buy two more tickets. It was supposed to be 5 Bv per person, but unfortunately they were out of individual tickets and a group of 5 had to buy two tickets for 15 Bv. They assured us that we won’t pay anymore.


After an hour of walk another person wants to charge us. We refuse to pay and explain him our previous situation. He says we need to pay, we say we won’t and we didn’t. While we had that conversation a furious tourist passes us – someone on a way made him pay extra fee :) When he claimed the money back the man simply answered that it wasn’t his problem. Eventually he got his money bcd by showing a bit of anger.

We’ve found a hostel with a beautiful view and we went to have some pizza in Las Velas.


We were sitting on stones, looking at the water and sunset, eating pizza, drinking beer and being just happy.


The next morning was a return to Copacabana morning. We had some coffee and I’ve been watching that small children caring wooden boards up the hill. Then I saw about 60 years old cholitas doing the same thing. Probably they’re building a new school.


Isla del Sol

Wstałam o 6:00, potem o 7:00 a na koniec 7:30. Na łodzi miałam być o 8:30. We wspólnej łazience nie ma oczywiście ciepłej wody, więc wchodzę do jednego z pokoi widmo i prysznic biorę tam. Przy oddaniu plecaka do przechowania, starszy pan znów chce pieniędzy, lub przynajmniej siatkę owoców, którą trzymam w ręku.

Gdy docieram do łódzi, ta jest już pełna turystów. Mimo tego czekamy jeszcze z 30 minut na dobitkę. Kierunek to północna część wyspy Isla del Sol, z której chcę przejść na południową.

Gdy schodzimy z łodzi ktoś prosi, żebyśmy stanęli i posłuchali ważnych informacji o wyspie, to prywatny przewodnik, który za jedyne kilka Bv oprowadzi nas gdzie trzeba. Kupujemy obowiązkowy bilet i zaczynamy spacer. Jest pięknie plus ciepło, więc filtr idzie w użycie. Bilety sprawdzane są kilkukrotnie, co sprawia po chwili problem, bo ja swój zgubiłam i musimy z resztą moich towarzyszy kręcić na boku i na wzajem je sobie podawać.

Są i ruiny Inków, gdzie siadamy na wygryzionej przez owce równiutko trawie.

Wraz z dalszą wędrówką okazuje się, że bilety trzeba kupować jeszcze dwukrotnie. Miało być za 5 Bv od osoby, ale niestety skończyły się bilety indywidualne i grupa 5-cio osobowa musi kupić 2 za 15 Bv. Przy okazji zapewniają nas, że w związku z zaistniałą sytuacją nie musimy już żadnego innego biletu kupować.


Ale po godzinie marszu chcą od nas kolejnej opłaty i wręczają kolejny bilet. Grzecznie odmawiamy i tłumaczymy co i jak. Oni swoje, a my swoje. Mija nas chłopak, który wkurzony wraca, bo osoba postronna też go skasowała za przejście :) Gdy chciał pieniądze z powrotem usłyszał, że to nie jest problem pana który go skasował. Gdy tylko pokazał odrobinę temperamentu, pieniądze odzyskał.

Znaleźliśmy hostel z pięknym widokiem i poszliśmy na pizze do polecanego mi kilkukrotnie Las Velas.


Siedząc na kamieniu z widokiem na wodę wcinamy ją przy akompaniamencie piwa i promieni zachodzącego słońca.


A następnego dnia powrót na ląd, ale wcześniej patrzenie z niedowierzaniem na malutkie dzieci noszące z portu na wzgórze deski na nową szkołę (to chyba w ramach wychowania fizycznego), a potem na około 60-letnie cholity robiące to samo.


Copacabana

Sanne’s preparing a goodbye breakfast for me, however it takes ages for eggs to boil! At 8 am girl from the agency picks me up and makes me run with my 20 kg backpack. My target for today is Copacabana, the entrance to Isla del Sol. The road is beautiful. After an hour or so I need to go on a boat to cross the river and after another hour I’m back on a bus. Bolivians don’t need to leave the bus of course, it’s only us tourists who need to pay for an additional boat trip. Well, sometimes that’s just the way it is.



In Copacabana I check-in at a creepy looking hotel in front of “6 Augusta”. It’s totally empty, each room is open and dirty – plus – nothing seems to work. I was supposed to have TV in a room, but it didn’t work. Reception guy has changed the antenna for what he wanted to charge me! We had a lovely long discussion. Basically and for obvious reasons I demanded a discount. So, we talked and finally none of sides paid anything. During the next 12h he’s been trying to get some money out of my wallet at least 5 times.


The town is small and tourist orientated. There’s a beautiful cathedral in front of which they hallow freshly bought cars. Pigs run through the streets. Even though in the meantime I got attacked by a dog, I still felt like climbing a viewing point hill. I was strongly advices not to due to common attack on tourists. It may happen that someone will throw a rope from behind you and tight it on your neck to then rob you. No, thank you!

Life in Copacabana is slow and relaxed. Locals sit on the main Plaza, wait for busses or trade on the market. Nobody’s in hurry and believe me, it’s contagious.

Copacabana

Sanny przygotowuje pożegnalne śniadanie, ale gotowanie jajek zajmuje wieki. Około 8 rano odbiera mnie kobieta i krzyczy, że muszę biec za róg. Więc biegnę sobie z 20 kg naokoło. Cel to Copacabana, z której dostanę się na Isla del Sol. Przepiękna droga, w trakcie której przesiadamy się na łódź, przeprawa przez rzekę i kolejna godzina jazdy. Boliwijczycy o dziwo mogą zostać w autobusie, a turyści muszą płacić za dodatkową łódkę.



Na miejscu krążę przez chwilę, meldując się w końcu w strasznym trochę hotelu na przeciwko “6 Augusta”. Hotel opustoszały, brudny, każdy pokój otwarty i oczywiście nie przygotowany pod gościa, łazienki straszą i nic nie działa. Miała być TV, nie działa, za wymianę anteny pan chce pieniądze, na co odpowiadam, że chcę zniżkę, bo przecież TV nie działa. Po krótkiej dyskusji nikt nic nie płaci, zaś pan kilkukrotnie w ciągu 12h próbuje wydobyć z mojego portfela dodatkowe pieniądze.


Miasteczko jest małe i nastawione na turystę. Ma katedrę, piękną, przed nią święcą świeżo zakupione auta. Po ulicach biegają świnki, atakuje mnie pies. Chciałam iść na taras widokowy, ale z racji że powoli się sciemniało, nie spotkałam żadnego turysty do towarzystwa, a samotna wycieczka została skutecznie mi odradzona przez pana zza baru – zostaję na miejscu. Dowiedziałam się mianowicie, że podobno bywa, że zarzucają obcokrajowcom od tyłu na szyję linę, po czym obrabiają.

W Copacabana życie toczy się powoli również i dla lokalnych. Siedzą spokojnie na rynku, czekają na autobusy czy handlują na markecie. Nikt się nigdzie nie spieszy, co udziela się otoczeniu.