Barcelona – Offf Festiwal – Część III

Głównym założeniem (przynajmniej dla niektórych z nas) było uczestniczenie w Offf Festival. Wykłady bardzo interesująca, organizacja taka sobie (kolejki, kolejki, kolejki), inspiracji dużo.

Pojawił się jednak problem logistyczny. Otóż nastąpiła potrzeba połączenia szalonego życia nocnego z wykładami, które trwały 11.30-21.30. Clara (piwo z lemoniadą) okazała się bardzo pomocna w napędzaniu sił w trakcie dnia, więc jeśli jedno z nas gdzieś się zagubiło, była spora szansa, że odnajdzie się daną osobę w kolejce po ten niezwykle energetyzujący płyn.

Nie będę próbowała mydlić nikomu oczu, spanie po 3-4h dziennie sprawiło, że byliśmy nieco przemęczeni. Szukaliśmy możliwości odpoczynku przy każdej nadarzającej się okazji…

inni mieli lepsze pomysły….

jeszcze inni starali się uciec w sztukę i projektowali swoje przyszłe tatuaże.

Chcieliśmy się bawić, chcieliśmy się uczyć, chcieliśmy wszystkiego.

I udało się to, choć ostatecznie wyglądaliśmy tak:

Tępe spojrzenie, worki pod oczami, bladość, totalny brak komunikacji, a po przyjeździe do domu, tuż przed położeniem głów na poduszce na kolejnych 24h wyszeptaliśmy: “musimy to szybko powtórzyć”.

Barcelona = food obsession = Part II

If someone asks me what I did in Barcelona, among all the other things the only right answer seems to be: I was eating a lot!”. Thats the honest true – I was eating 7 times per day, maybe more. Our day started in the street market, where after a cup of coffee and spanish omelet (or seafood salad) we were buying baguette with a delicious smoked ham “for later” plus a big bag of fruits and vegetables. In the meantime, I was “tasting” toasted sobrassada, which I love, churros with thick black chocolate, tapases with everything strange and unusual, paellas in the best company, clara and cava to make it through the day, bowls of meat, bowls of sea food. And there was this one constant thought in my head – OMG I’m so full but I want more!

Barcelona – Jedliśmy za dużo – Część II

Jeśli ktoś spyta mnie co robiłam w Barcelonie, ze wszystkich innych na pierwsze wysuwa się słowo – jadłam. Bo jadłam codziennie w małych odstępach czasu i dużo. Dzień rozpoczynaliśmy na markecie, gdzie po filiżance kawy i omlecie hiszpańskim tudzież sałatce z owoców morza, kupowaliśmy bagietke z pyszną wędzoną szynką “na później” plus siatke owoców i warzyw. W między czasie tosty z sobrassadą, którą uwielbiam, churros z gęstą czarną czekoladą, tapasy ze wszystkim co dziwne i nietypowe, palea w najlepszym towarzystwie, clara i cava na popitke, micha mięsa, micha rybna, nawał myśli w stylu jestem pełna ale zjadłabym więcej.