Plaża

Wiosna trwa, a co za tym idzie temperatury w okolicach 25 stopni i tłumy na plażach. T się kąpie, ja opalam. Woda wygląda fantastycznie, wysokie fale, ale nadal temperatura nie ta. Jestem wrażliwa na “stopnie” w wodzie. Dzisiaj większość czasu na plaży spędziłam robiąc zdjęcia. Zaczynam rozumieć dlaczego woda jest żywiołem. Plaża “Tamarama” pełna była ratowników w czepkach na głowach, bo fale sięgały kilku metrów, woda pełna walczących facetów, plaża pełna kobiet. Przy plaży bar ze zbyt drogimi kanapkami ale pysznymi świeżo wyciskanymi sokami!

Wracając wybrzeżem na Bondi widzieliśmy wieloryba!!! Niesamowite, że można je zobaczyć przy wybrzeżu! Był ogromny. Oprócz nas stało jeszcze kilka osób i wszyscy reagowali niesamowicie entuzjastycznie na każde wypuszczenie wody czy machnięcie płetwą.

Po drodze mijaliśmy też najbliższe oceanu lokum. Umiejscowione jest na skałach obok deptaka, mieszka tam jeden bezdomny australijczyk. Rozłożył namiot, porządnie przymocował, ściągnął fotele, wędki, taborety, szafki i wszelki inny potrzebny sprzęt i mieszka tam dłuższy czas. Zastanawiamy się czemu policja go nie przegania, w sumie patrząc na wysokość dzisiejszych fal, jest tam niebezpiecznie. Za to turyści pomagają mu żyć, przy zejściu do namiotu Pan postawił krowę maskotkę przywiązaną za nogę do skały wraz z garnuszkiem i można mu coś wrzucić. Ludzie wrzucają.

Sydney to bezpieczne miasto. Właśnie wróciłam do domu całkiem sama. Szłam ładnych pare km i ani przez chwile nie czułam się zagrożona. Miło.

Przeczytane po angielsku

Pierwsza książka przeczytana, nie licząc “It’s not ho good you are, it’s how good you want to be” Paula Ardena, którą traktuję bardziej jak poradnik.

Książka ta to “Dear Diary” Lesley Arfin. Przy okazji przysposobiłam kilka przydatnych słówek jak: prochy, odwyk, puszczanie się, winowajca, trzeźwość, powrót do nałogu i takie tam. Książka wciąga i co dziwne na koniec motywuje do działania. Efekt nawet lepszy jak po przeczytaniu poradnika, więc idealnie.

Do posłuchania: Ween “La Cucaracha”. Bosko.

Plaga Ciem

Nie widziałam tu jeszcze much, nie widziałam komarów (duży plus), a ćmy widzę od paru dni wszędzie i to zazwyczaj grupowo. Nie wiem, czy to normalne zjawisko o tej porze roku, ale zaczęli o tym pisać w tutejszych gazetach, więc raczej nie. W każdym bądź razie ćmy są duże, brązowe, owłosione, nie stronią od ludzi i ani od własnego towarzystwa.

Efekt jest taki, że idąc nocą obok oszklonych wieżowców, mija się ćmowe zlepki na oświetlonych szybach. Idąc ulicami, istnieje duże prawdopodobieństwo zderzenia się z nie jedną z nich. Czekając na lunch, można sie im przyglądać, bo siadają na twoim stoliku. Ci, którzy znają T, wiedzą jakie są tego efekty…

A teraz zagadka. Zgadnij co to:

Wiosna w mieście

W każdą pierwszą sobotę miesiąca w parku Pyrmont Bay Park odbywają się targi żywności, czyli targi wszystkiego co jest do zjedzenia/wypicia – ciastka, sosy, dżemy, powidła, soki, mięso, itp. itd. Wszystko jest organiczne, wytwarzane lub hodowane w domach, wszystkiego można spróbować i wszystko jest pyszne. Można tam również zjeść organicznego burgera, z organicznymi warzywami i jajkiem z obręczy.

T. kupił słodki ocet, wypiliśmy sok z organicznych pomarańczy i przy każdym stoisku myślałam o Pati i Kubie, bylibyście zachwyceni, tak samo jak T.

W Sydney zaczęła się wiosna i wygląda to tak, jak na załączonym poniżej obrazku. Plaże pełne ludzi, woda pełna surferów. Na Bondi panuje całkowicie inna moda jak w mieście. W centrum kobiety są stylowo i modnie ubrane, biegają na 10 cm obcasach. Na Bondi królują luźne sukienki, krótkie materiałowe spodenki, jeansowe mini i obowiązkowo japonki. Dla facetów kaloryfer na brzuchu, luźne spodenki i deska pod pachą.

Ponieważ to dopiero początek wiosny, pogoda potrafi szybko się zmienić. Po 2 godzinach mojego wylegiwania się na plaży, a T. – rzucania się na fale, pogoda zmieniła się w przeciągu zaledwie 2 minut i ludzie automatycznie, zgodnie i tłumnie udali się do pobliskich barów.

Razem z T. uzależniliśmy się od świerzo wyciskanych soków owocowo – warzywnych, na Bondi robi je jeden Pan Azjata, któremu ciągle wypada jedna część sprzętu i paćka albo klientów, albo sufit. Każdy reaguje na to śmiechem, nikt sie nie irytuje. Sufit jego knajpy wygląda jak po strzelaninie.

Na Bondi jest też najlepsza knajpa w jakiej dotychczas byłam (dzisiejsze odkrycie). Panuje tam totalny luz. Idealne miejsca na czytanie książki przy kawie. Cała powierzchnia otoczona jest ogromnymi rozsuwanymi oknami, parapety służą za stół, naokoło ustawione ławy i wszystko zajęte. Na miejsce czeka się z 15 minut. Knajpa pełna serferów, którzy podrywają wszystko, co się rusza i zaprzyjaźniają się z każdym, kto wejdzie. W powietrzu unosi sie pozytywna energia, wszyscy się śmieją i opowiadają o falach, deskach, falach i planach na wieczór. Kelnerki wyglądają jakby dopiero wróciły z plaży, a knajpy przychodzą sami ich znajomi, bo z każdym się serdecznie witają.

W pewnym momencie obok knajpy przetańcza grupka z bębnami, śpiewająca “hare kryszna”, wszyscy zaczynają klaszczeć, poruszać się w rytm muzyki, pozdrawiać śpiewających. Z chwilą gdy nas minęli, każdy na powrót zaczyna rozmawiać. Pełen luzi akceptacja wszystkiego, co naokoło.

Jedzenie świetne!

Sydney ma świetną komunikacje miejską, przystosowaną do potrzeb mieszkańców, czyli w każdym autobusie znaduje się specjalne miejsce, jakby duży kosz, gdzie podróżni mogą wstawić deski.

Chyba zacznę szyć pokrowce na deski, czuję, że to może być dobry interes…