Alkohol co dnia.

Życie w Sydney skupia się w znacznej mierze na uprzyjemnianiu sobie życia. Można to robić na wiele sposobów: zakupy, zwiedzanie, muzea, wystawy, bieganie, pływanie, opalanie lub … imprezowanie. Imprezowanie w południe, w każdy wieczór tygodnia i kilkudniowe w weekendy. I tu zaczyna się Sydneyowski problem. Co roku miasto wydaje grube miliony na walkę ze skłonnościami mieszkańców do alkoholu i ze skutkami pijaństwa. Na kursie RSA (Responsible Sefvice of Alcohol) wykładowca przytoczył szereg przykładów tej walki, takich jak  specjalne “poimprezowe” autobusy podwożące do domów, szereg obowiązków ciążących na klubach i ich pracownikach, jak zakaz sprzedaży alkoholu osobom które mogą być podpite, na raz można sprzedać jednej osobie 2 piwa, osobę pijaną wyprasza się z klubu i trzeba jej koniecznie zaoferować zamówienie taksówki, która odwiezie ją bezpiecznie do domu. Dodatkowo osobom pijanym kategorycznie odmawia się wstępu do jakiegokolwiek miejsca w którym podawany jest alkohol. Przed każdym lokalem, w którym można nabyć alkohol, wisi około 5 tabliczek z informacjami o tym co można i nie można pijanym, kto moża kupić alkohol, kiedy można wejść do klubu z alkoholem, itp, itd. W środku każdego z takich miejsc wisi dodatkowych kilka z kolejnymi informacjami dotyczącymi alkoholu, jego picia i zasad nabycia. Policja chodzi po klubach/pubach/barach i sprawdza czy nie ma tam podpitych ludzi, jeśli są lokal ponosi poważne konsekwencje, może zostać nawet zamknięty.

A teraz jak to się to do rzeczywistości.

W piątek umówiliśmy się na kolacje z C. i jej chłopakiem. Zaproponowali, że jako że oni Francuzi, przygotują kolację w stylu francuskim. Nasze zadanie kończyło się na kupnie butelki wina i pokazaniu się. Po 2 godzinach byliśmy po 5 butelkach wina i rozbawieni ruszyliśmy na miasto. Przed wejściem do baru z bawarskim piwem była kolejka (godzina ok 23.00), więc razem z C. zaczepiałyśmy kogo się dało i rozbawione śmiałyśmy się też ile się dało. Z bramkarzami również rozkosznie pogawędziłyśmy jak to pięknie jest w Sydney i wtoczyliśmy się do środka. Naszego stanu nie dało się przegapić. W Pubie każdy po litrowym piwie, podbiliśmy parkiet, zaczepiliśmy połowe obecnych ludzi, krzyczałyśmy co niemiara, po czym zdecydowaliśmy iść do klubu obok. Jedyne co zainteresowało bramkarza to ID Tomka. Wybitnie już rozbawione wtoczyłyśmy się na parkiet, tańczyłyśmy próbując nie upaść, a chłopcy poszli do baru. F. doszedł do wniosku że Polacy kochają shoty, więc zaczął zamawiać po 4 na raz i piliśmy je przy barze. To w znacznej mierze wpłynęło na naszą zdolność do trzymania postawy, więc około 4 nad ranem postanowiliśmy wyjść. Nikt nam taksówki nie zaproponował, więc postanowiliśmy ją złapać sami. Jest to nie małe wyzwanie, bo w nocnym Sydney to ty walczysz o Taxi, a nie Taxi o ciebie. Totalnie pijane machałyśmy pieniędzmi, chłopaki kartami, próbowałyśmy być zalotne (nieciekawie to wychodziło). Udało się dopiero po jakiś 30 minutach, w międzyczasie minęło nas kilkadziesiąt taksówek.

Surowe zasady są, grube miliony wydane, wszyscy i tak robią co chcą.

4 thoughts on “Alkohol co dnia.”

  1. Wszystko się zgadza. Zapomniałaś dodać, że kurczak w sosie na bazie whisky w wykonaniu Freda wygrał bezkompromisowo! Jeszcze jeden ciekawy szczegół wieczoru to kapsuła bezpieczeństwa pana taksówkarza! (szkoda tylko, że nie mieliśmy aparatu)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *