Chocolate is not only about taste – Max Brenner

O tym, że jest dzień dziecka zorientowałam się wieczorem, kiedy N. krzyknęła “wszystkiego najlepszego”. Przez chwile myślałam, że mam imieniny. W związku z idealnie podłożonym pretekstem (bo okazało się, że reszta świata z której pochodzą nasi znajomi nie ma takiego dnia), po raz kolejny udaliśmy się do czekoladowego Max Brennera. Do tej pory myślałam, że Pijalnia Czekolady Wedla rządzi, ale nie!

U Maxa jest zawsze full, nie ważne jaka pora dnia, tygodnia czy roku. U Maxa wszystko jest czekoladowe lub z czekoladą. U Maxa czekolada pitna jest dobra do tego stopnia, że kradnie się porzucone przez innych czekoladowe karafki. U Maxa mimo, że jest się przesłodzonym, pije i jje się dalej. Po Maxie mówi się tylko o tym, jak było u Maxa.

Jako Maxowi fanatycy zamówiliśmy pizze owocowo czekoladową, naleśniki z czekoladą i lodami, podwójne gofry z czekoladą i owocami, wszystko razy kilka. Czekolada pitna zjawiła się sama, widać była nam przeznaczona.

Najlepsze jednak było to, że bawiliśmy się z innymi dziećmi.

A po czekoladzie szalałyśmy na imprezie z naszą przyjaciółką Jessica!

Whitsunday Islands – kamping życia!

Jak to jest spędzić 10 dni na wyspie, bez toalety, prysznica, z kończącym się jedzeniem i gazem, szalejącymi 3 metrowymi guanami, kradnącymi myszo-skoczkami, pająkami wielkości pięści i tnącymi niemiłosiernie muszkami? Rewelacyjnie!

Na lotnisko prawie się spóźniliśmy, bo taxówka nie przyjechała, a jak już zorganizowaliśmy drugą, to pojawiły się obie. Na lotnisku okazało się, że N. ma kaca nie do przejścia.

Wylądowaliśmy na lotnisku wielkości parterowego domku jednorodzinnego, na bagaże czekaliśmy na polanie. Na wybrzeżu znaleźliśmy hostel dla backpakersów i ruszyliśmy kupić jedzenie na wyspe. Okazało się, że wszystko jest zamknięte i będzie otwarte dopiero następnego dnia o 7.30. Sęk w tym, że nasza łódź odpływała o 8.00, a port był oddalony właśnie o te 30 min. Hostel okazał się rewelacyjny, składał się z kilkudziesięciu budynków z łączonymi tarasami. Przed naszym tarasem zorganizowali wojnę na szlaufy.

Następnego dnia taksówka czekała na nas o 7.30. Wpadliśmy do sklepu i zrobiliśmy ogromne 5 minutowe zakupy, każdy odpowiedzialny za dany dział.

W porcie okazało się, że wody naokoło Whitehaven Beach są niebezpieczne i zrzucili nas na Hook Island – byliśmy tam totalnie sami przez 2 dni. Jedyna przerwa to wypad na nurkowanie.

Na Whitehaven Beach zatkało nas. Plaża jest rewelacyjna, piasek biały jak śnieg. Namiot rozbiliśmy z wyjściem na plaże, zawiesiliśmy dwa hamaki i zorganizowaliśmy jedzeni.

Ucieszył nas fakt, że na wyspie jest toaleta, rozczarował, że były w nim ogromne pająki, także rozwiązaniem było kopanie dołków…

Po obiedzie okazało się też, że na wyspie są kilkumetrowe guany, które z rozkoszą kradły nasze śmieci. Po paru dniach niczego się już nie bały i chodziły naokoło nas jak pieski.

Po kilku dniach skończyło nam się jedzenie i gaz. Zamówiliśmy je od kapitana, tyle że ten spóźnił się z dostawą 3 dni. Kiedy zakupy dotarły, okazało się, że bez gazu, więc nie mogliśmy nic ugotować. Potrzeba matką nauki i chłopcy zorganizowali świeczkowe ognisko (za wyspie obowiązuje zakaz palenia ognisk) cała akcja skończyła się pozytywnie, bo byliśmy najedzeni, w międzyczasie tylko zajął się ręcznik ochraniający całą konstrukcję od wiatru i mało co nie spaliliśmy rezerwatu.

Po 7 dniach udało nam się kupić zimną colę i to stworzyło nasz dzień.

Za 5 dni

Za 5 dni będę na najpiękniejszej plaży na świecie. Z idealnym piaskiem, który wypoleruje moją obrączkę. Mamy mieć wodo i insekto odporny namiot (jest) 5 litrów wody dziennie na łebka i jedzenie. Bierzemy lodówkę z lodem (wiem że starczy na 5h) zupki w proszku, jabłka, konserwy, kabanosy, jajka i palnik. Mamy też latarki. Dzisiaj na czekoladzie dyskutowaliśmy o zakupie indywidualnych łopatek. Ponieważ toalet brak, dziury trzeba kopać. 100m od namiotu, 15 cm głębokości. N wymyśliła, że trzeba skombinować jakieś tabletki, żeby przez 10 dni się nie chciało…o ile jest coś takiego, jestem za. M proponuje za każdym razem wskakiwać na 10 minut do oceanu. Ja próbuje przeforsować mój pomysł na torbę-prysznic wieszaną na palmie, w kórej w ciągu dnia nagrzewa się woda i można umyć głowę w ciepłej wodzie. Zostałam wyśmiana a mimo to uważam że to będzie biznes życia, bo za te wszystkie żarty słono mi zapłacicie za możliwość wykąpania się w łazience dudy!

T właśnie sprawdził i będzie nas na wyspie w sumie około 20 osób. Za 5 dni zaczyna się magia.

Jarvis Bay

Jakie to uczucie pływać z delfinami, skakać z kangurami i karmić dzikie papugi? Najlepsze. A to wszystko zaledwie 3 godziny drogi od Sydney. Za pierwszy cel obraliśmy Heys Beach, z piaskiem białym jak śnieg a wodą tak czystą, że wzdłuż wybrzeża pływają delfiny. Sama plaża ciągnie się przez kilka kilometrów i nie jest tak zaludniona jak miejskie plaże typu Bondi.

Po licznych próbach dogonienia delfinów (głównie Marek) i niezliczonych grupowych sesjach (zmęczenie słońcem) ruszyliśmy do pobliskiego parku. Po drodze zjedliśmy najlepszy placek wiśniowy na świecie, wyglądał dokładnie jak na kreskówkach Walta Disneya!

Kiedy dojechaliśmy, po drodze przejeżdżając sporego czarnego węża, prosto z parkingu wyszliśmy na polanę z dużym i małym kangurem, prawdopodobnie rodzina. Ponieważ to pierwsze dzikie kangury, jakie widziałam, zrobiłam ze 100 zdjęć. Po 10 minutach okazało się, że na sąsiedniej polanie jest około 30 kangurów! To takie uczucie, jak by pracownicy zoo pozwolili pobawić się ze zwierzakami. Mogliśmy je głaskać i skakać z nimi! Urocze.

Następne kroki skierowaliśmy na parking gdzie latały dzikie papugi. Gdy wyciągnęło się dłonie, siadały na nich. Prawdziwa radocha!

Przy samym parku jest kemping i przepiękna plaża. Namiot to w tym kraju podstawa. Jak masz jeden, to możesz wszystko.

Wiosna w mieście

W każdą pierwszą sobotę miesiąca w parku Pyrmont Bay Park odbywają się targi żywności, czyli targi wszystkiego co jest do zjedzenia/wypicia – ciastka, sosy, dżemy, powidła, soki, mięso, itp. itd. Wszystko jest organiczne, wytwarzane lub hodowane w domach, wszystkiego można spróbować i wszystko jest pyszne. Można tam również zjeść organicznego burgera, z organicznymi warzywami i jajkiem z obręczy.

T. kupił słodki ocet, wypiliśmy sok z organicznych pomarańczy i przy każdym stoisku myślałam o Pati i Kubie, bylibyście zachwyceni, tak samo jak T.

W Sydney zaczęła się wiosna i wygląda to tak, jak na załączonym poniżej obrazku. Plaże pełne ludzi, woda pełna surferów. Na Bondi panuje całkowicie inna moda jak w mieście. W centrum kobiety są stylowo i modnie ubrane, biegają na 10 cm obcasach. Na Bondi królują luźne sukienki, krótkie materiałowe spodenki, jeansowe mini i obowiązkowo japonki. Dla facetów kaloryfer na brzuchu, luźne spodenki i deska pod pachą.

Ponieważ to dopiero początek wiosny, pogoda potrafi szybko się zmienić. Po 2 godzinach mojego wylegiwania się na plaży, a T. – rzucania się na fale, pogoda zmieniła się w przeciągu zaledwie 2 minut i ludzie automatycznie, zgodnie i tłumnie udali się do pobliskich barów.

Razem z T. uzależniliśmy się od świerzo wyciskanych soków owocowo – warzywnych, na Bondi robi je jeden Pan Azjata, któremu ciągle wypada jedna część sprzętu i paćka albo klientów, albo sufit. Każdy reaguje na to śmiechem, nikt sie nie irytuje. Sufit jego knajpy wygląda jak po strzelaninie.

Na Bondi jest też najlepsza knajpa w jakiej dotychczas byłam (dzisiejsze odkrycie). Panuje tam totalny luz. Idealne miejsca na czytanie książki przy kawie. Cała powierzchnia otoczona jest ogromnymi rozsuwanymi oknami, parapety służą za stół, naokoło ustawione ławy i wszystko zajęte. Na miejsce czeka się z 15 minut. Knajpa pełna serferów, którzy podrywają wszystko, co się rusza i zaprzyjaźniają się z każdym, kto wejdzie. W powietrzu unosi sie pozytywna energia, wszyscy się śmieją i opowiadają o falach, deskach, falach i planach na wieczór. Kelnerki wyglądają jakby dopiero wróciły z plaży, a knajpy przychodzą sami ich znajomi, bo z każdym się serdecznie witają.

W pewnym momencie obok knajpy przetańcza grupka z bębnami, śpiewająca “hare kryszna”, wszyscy zaczynają klaszczeć, poruszać się w rytm muzyki, pozdrawiać śpiewających. Z chwilą gdy nas minęli, każdy na powrót zaczyna rozmawiać. Pełen luzi akceptacja wszystkiego, co naokoło.

Jedzenie świetne!

Sydney ma świetną komunikacje miejską, przystosowaną do potrzeb mieszkańców, czyli w każdym autobusie znaduje się specjalne miejsce, jakby duży kosz, gdzie podróżni mogą wstawić deski.

Chyba zacznę szyć pokrowce na deski, czuję, że to może być dobry interes…