Cztery łapy

Wszędzie pałętają się krowy, woły i kozy, które zostawiają za sobą placki/bobki. Jest również sporo bezdomnych psów, zwłaszcza widoczne są szczeniaki, kręcące się wciąż pod nogami.

Czasem krowa spadnie ze schodów i nie może już wstać. Wtedy ktoś przykrywa ją szmatami i przynosi jedzenie czy leki przeciwbulowe i czeka aż ta zdechnie.

Uroczym obrazkiem jest napotkanie wieczorem hindusa wtulonego we śnie w krowę.

Noce Varanasi

Wieczorem obserwujemy modły prowadzone przez przystojnych i młodych hindusów. Jest ogień, kwiaty, woda, oliwa synchronizacja ruchów. Można puścić wianek na wodę, ale to okazuje się kosztuje. Muzyka oparta na elemencie dzwonków. Dużo złota. Na schodach siedzi wielu turystów, ale jeszcze więcej hindusów. Ich kultura jest wyjątkowo bogata. Pomiędzy ludźmi chodzi mężczyzna z dzbanem, który czerpie wodę z Gangesu, następnie wlewa ludziom do buzi i kilka kropel na głowę.

Ktoś wciąż próbuje dać nam wianek do puszczenia, zaś młodzi mężczyźni namawiają do seksturyzmu.

Obok hotelu mieszkają krowy ze swoimi właścicielami. Mają one swój własny pokój i okienko, przez które co noc do nich zaglądamy.

Trafiamy do Międzynarodowego Instytutu Muzycznego na koncert lokalnych artystów, którzy walczą z gitarą i bębnami i każdy gra swoją własną melodię, jednak jakoś to się łączy w całość. Po koncercie zaczęły się pokazy tańców – kathak dance. Tańczył młody chłopak wyglądający z twarzy i ubioru jak dziewczynka. Robił to cudownie, dzwonił jednocześnie dzwoneczkami, wpadał w szybkie rytmy i kręcił się jak w wirze.

W małej sali zgromadzona jest grupa turystów, co pozwala zaobserwować, jak łatwo przejąć elementy tutejszej kultury. Powszechne są chust, charakterystyczne spodnie, lniane koszule, czasem zdecydowanie więcej/za dużo. Niektórzy sprawiają wrażenie, jakby się zatracili.

Gdy skończył się koncert i pokaz tańców (ok 22), życie w Varanasi było już uśpione, krowy spały po środku ulicy i jedynie małpy szalały w najlepsze.

Varanasi

Mieliśmy wpaść tylko na chwilę, ale miasto nas tak oczarowało, że zostaliśmy dłużej. Zakwaterowaliśmy się w Sunrise Lodge z pokojem ulokowanym na dachu, wychodkiem w komurce, prysznicem z kubła, ogromnym tarasem i widokien na Ganges. Jakiś czas temu odkryto pod budynkiem świątynię i właściciel zrekonstruował ją w ramach swojego budżetu. Także jest to religijny hotel, gdzie na prawo idziesz do pokoi a na lewo na modły. Faktem jest, że człowiek ten jest jednym z nielicznych hindusów, spośród tych, których na naszej drodze napotkaliśmy, który był bardziej dla nas niż my dla niego.

Na schodach tuż przy budynku kobieta suszy placki z kupy. Zbiera ją codziennie po krowach, ubija, porcjuje i rozbija. Sprzedaje 2 za 1 Rp. Możn w nich piec placki i warzywa i są podobno bardzo zdrowe, bo bez gazu (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Pierwszego ranka obserwowaliśmy grupę sadu przygotowujących posiłek tuż pod naszym balkonem. Wszystkie jego elementy otrzymali w darze i chojnie się nim podzielili z innymi.

Idziemy zobaczyć rytuał palenia ciał przy rzece. Okazuje się, że miejsce to znajduje się jakieś 200 m od naszego GH. Ktoś prosi po drodze, żebym schowała aparat. Nie zamierzałam robić zdjęć, ale oczywiście chowam. Siadamy na schodach, przed nami kilka palenisk, pomiędzy nimi żałobnicy i … krowy. Co chwila donoszą nowe ciała owinięte w złote materiały na bambusowych noszach. Za ciałem idą żałobnicy, mężczyźni, gdyż kobiety nie są dozwolone (podobno zdarzało się w przeszłości, że rodzina zmarłego męża wpychała wdowę do ognia, bo jej życie nie ma sensu bez męża). Ciało maczane jest w Gangesie, nastęnie palone i rodzina obchodzi stos 5 razy. Rodzaj użytego drewna zależy od przynależności do kasty i zasobności portfela. Najważniejszym jest jednak, że poprzez spalenie zwłok w tym szczególnym miekscu wypuszcza się ducha z cyklu reinkarnacji i uwalnia z życia na ziemi.

50 m dalej dzieci puszczają latawce, hindusi kąpią się, myją zęby i piorą, po czym suszą rzeczy poprzez rozłożenie ich na schodach.

Wchodząc w głąb miasta gwarantowane jest zgubienie się w wąskich, krętych uliczkach, które nie wiadomo gdzie prowadzą. Co otwór to sklep. Alejki są chyba podzielone na okręgi ze słodkościami, tkaninami itd. Naokoło jest raczej brudno, ale kolory ścian i ubrań sprawiają, że wszystko jest piękne.Czasem drogę zagrodzi krowa, czasem zepchnie swoim cielskiem na ściane lub potrąci rogiem. Jeden rowerzysta potrącił krowę pedałem, więc zszedł z roweru i ją przeprosił.

Zrobiliśmy rundkę po sklepach ze słodkościami. Robione są one na bazie koziego sera, karmelu i wielu innych składników. Efektem jest wyłączenie T. z obiegu na kilka kolejnych dni.

W nocy, ok 3 rano do Gangesu schodzi prawdziwy Sadu, chudy, stary,skupiony na modlitwie, myjący się, składając jednocześnie hołd Gangesowi i słońcu. Jest tak wychudzony, że przewrócenie grozi pewnie połamaniem się.

Poważnie zastanawiamy się nad zakupem koszulek z napisem “NO BOAT”, bo zaczepiają nas co 5 sekund. Czasem siedzi taka grupka właścicieli łodzi i każdy pyta z osobna, jeden po drugim, no cóż, z każdym krokiem możemy przecież zmienić zdanie.