Prambanan

W Prambanan mieści się kolejna piękna świątynia, do której pojechaliśmy w calach porównawczych. Tym razem wieliśmy przewodnika i całkowicie się to opłacało. Tak dobrej lekcji historii dawno nie miałam. Niektóre budowle rozsypały się jak klocki po ostatnim trzęsieniu ziemi. Naokoło porozkładane są w rzędach kamienie, a archeolodzy szukają tych pasujących do siebie (w każdym wyżłobiona/uwypuklona jest część łącząca). Nie udało nam się za to znaleźć żadnego buddy z głową, bo zostały one rozkradzione.

Na terenie świątyni były sarenki…

Borobudur

Przejażdżka autobusem do Borobudur jest wyjątkowo sympatyczna, zwłaszcza, gdy wytarguje się cenę za bilet (zaczynają od 3x większej i przy jakiejkolwiek próbie zejścia śmieją się klientowi w twarz i mówią nie ma mowy, by ostatecznie powiedzieć OK). W trakcie podróży w mniej więcej 10-cio minutowych odstępach czasu wsiadają grajkowie i śpiewają, niektórzy mają nawet mikrofony podłączone do wzmacniacza, inni trzęsą puszką pełną ryżu i krzyczą coś w sobie tylko znanym rytmie.

Życie turysty w Borobudur skupia się na świątyni, ale zdecydowanie warto pochodzi po okolicznych polach ryżowych. Naszym głównym motorem napędowym było wprawdzie uniknięcie opłaty za wstęp, nie udało się (biały płaci $12, Indonezyjczyk ponad 10x mniej), za po poznaliśmy świetnych ludzi i podszkoliliśmy język migowy.

Miejscowa kobieta pokazała nam, jak przygotowuje ryż.

Znajomy zorganizował nam wycieczkę na wzgórza, skąd rozciąga się widok na całą okolicę, a wschód słońca na naszych oczach rozpędzał mgłę. Jednak, gdy człowiek wspina się po ciemku o 5 rano po stromym zboczu zapomina, dlaczego to robi i jak kocha naturę.

Świątynia jest po prostu piękna. W trakcie zwiedzania poczuć się można jak gwiazda, po części dlatego, że uczniowie szkoły językowej w ramach egzaminu przeprowadzali z nami wywiady, resztę uzupełniają Indonezyjczycy, którzy co krok pytają, czy mogą sobie zrobić z nami zdjęcie. Wytłumaczenie jest proste, są oni z małych miejscowości i białych widzą tylko w tv, dlatego każdy z tym kolorem skóry jest dla nich aktorem/piosenkarzem.

Welcome to Indonesia and have a nice day

Wjazdowi do Indonezji towarzyszyła dwukrotna próba wyciągnięcia od nas łapówki. Potem poszło już z górki. Zafascynował mnie sposób, w jaki taksówkarze próbowali wyciągnąć od nas niebotyczne kwoty, zapewniając na przykład z wyjątkową powagą w głosie, że przejazd 1,5 km z terminala na terminal kosztuje jakieś $10. Niestety zlikwidowano nam możliwość skorzystania z darmowego autobusu łączącego terminale, przez zastraszenie pracownika informacji, ale udało się utargować do $2. Noc na lotnisku Jakarty była zła, zero ławek czy krzeseł, temperatura zbliżona do zimy w Rosji i kafelki na ziemi do spania.

Yogyakarta przypadła nam do gust wraz z pierwszym kierowcą, który zgodził się jechać z licznikiem. I tak już zostało. Łapiemy becak, czyli podwójne siedzenie z przymocowanym z tyłu rowerem i ruszamy na miasto, które samo w sobie ma wiele do zaoferowania. Poznaliśmy sposób tworzenia kukiełek i farbowania tkanin przy użyciu wosku.

Zaklinowaliśmy się przy oglądaniu basenów sułtana i jego żon,

pozwoliliśmy wozić po ulicach, by po prostu patrzeć.

Końcówkę dnia spędziliśmy na ruinach,

naokoło których tętni życiem targ z wszystkim co żyjące, od robaków, przez nietoperze, po koty perskie.

Były również kury.

Wszyscy kolejno namawiali do zakupów zwierzaków, zwłaszcza turystów…

Bako National Park

Park Narodowy Bako to wyspa ulokowana w pobliżu Kuching. Jedziemy tam z samego rana, szybko rejestracja i czekamy na kogoś, kto dzieliłby z nami łódkę. Po 20stu minutach mamy już towarzyszy.

Decydujemy się na szlak Lintog, którego częścią jest również Teluk Pako, by przypatrzeć się jeszcze raz małpą proboscis.

Szlak to 5.8 km różnorodnego terenu, pełnego korzeni, kamieni, podmokniętych terenów i przejść przez strumienie. Pech chciał, że po 2 km poszły mi sznurki w klapku i przez pozostałe 3.8 km pomykałam na bosaka. Nie było to najprostsze, ale wykonalne. W efekcie straciłam czujność i zostałam brutalnie pogryziona przez chmarę komarów, co skończyło się reakcją uczuleniową. Dla porówniania, T. nie miał ŻADNEGO ugryzienia.

Drogę powrotną zagrodziły nam małpy.