Long Necks

Skuterem dojeżdżamy do wioski Długich Szyi ze szczepu Karen.

Mieści się on tuż przy obozie uchodźców z Birmy. Ucięliśmy sobie na ten temat pogawędkę ze starym tajskim hipisem, który jak na hipisa nie przystało stwierdził, że Birmijczycy w Tajlandii to duży problem, bo ich utrzymanie kosztuje, ale ze względu na prawa ludzkie nie mogą ich wykopać. Zastanawiam się, czy zdaje on sobie sprawę z konsekwencji powrotu tych ludzi do Birmy.

Do obozu nie można wejść od tak sobie, trzeba mieć specjalną przepustkę. Minęła nas opancerzona ciężarówka z grupą złapanych uchodźców. Mają oni tam ciężkie życie, choć bezpieczniejsze jak w Birmie. Nie opuszczają obozu przez lata, rodzą się tam również dzieci, które nie znają innego życia, ani pojęcia wolności.

Długie szyje mają długie szyje i mieszkają tuż obok, również pochodzą z Birmy, ale ponieważ są atrakcją turystyczną i cała okolica dzięki nim zarabia na turystach, mają o wiele lepsze życie i przede wszystkim totalną wolność. Od 5 roku życia kobiety z plemienia zakładają sobie na szyje metalowe obręcze. Na początku sprawia to podobno ból, ale później już się go nie czuje.

Rozmawiałam z młodą, 25-letnią kobietą, która ma 19 obręczy. Na pytanie, czy będzie zakładała dodatkowe odpowiada pospiesznie, że nie ma mowy, to mówi za wszystko.

Jej córeczka ma kilka latek i chodzi sama po wiosce. Zaprowadza nas do lokalnej szkoły, gdzie panuje istna samowolka, od plucia na podłogę po biegania w trakcie lekcji po klasie.

Wioska zastawiona jest ladami z wyrobami, ale toczy się tam również zwyczajne życie. Znaleźliśmy się w środku akcji polowania na kurczaka. Zaangażowani był pan z procą, drugi z kijem, pies i szczeniak. Kurczak uciekał przez dobrych 20-ścia minut, w końcu dostał z kamienia i dorwał go pies. Szczeniak miał wiele chęci, ale utknął na nogach właścicielki. Podobno dana rodzina posiadała tylko tego jednego kurczaka, dlatego pomimo ich tłumu biegającego po drodze, uparli się na tego konkretnego.

W trakcie naszych odwiedzin jedna z kobiet dokładała sobie obręcze, czyli owijała naokoło szyi nowy, dłuższy drut. Trwało to jakieś 1,5h. Jej szyja była wyjątkowo długa ale i pełna blizn.

W wiosce żyją również “wielkie uszy”, ze sporymi obręczami wstawionymi w uszy, czyli zgodnie z panującym na świecie trędem.

Kuchnia po tajsku

T uwielbia gotować, ja zostałam przymuszona okolicznościami i tak wspólnie wylądowaliśmy na kursie tajskiego gotowania.

Wpierw odwiedziliśmy lokalny market i poznaliśmy odpowiednie przyprawy i zioła oraz usłyszeliśmy jak ich używać.

Następnie wraz z zakupami pojechaliśmy do szkoły. Każdy miał swoje stanowisko, palnik, garnki i wszelkie inne, potrzebne oprzyrządowanie oraz składniki.

Zaczynamy naukę od zupy krewetkowej pikantno – kwaśnej (Tom Yam Gong), aż dziwne jak szybko można ją zrobić, następnie zielone curry z kurczakiem, bananowe spring rolls i przechodzimy do smażenia na woku. Pad Thai jest prosty i przy okazji przeze mnie ulubiony, więc poszło bez problemów. Za to przy kurczaku z orzechami buchnęło ogniem prawie w twarz. Tak, gotowanie ekspresyjne nie jest mi już obce.

Najsmaczniejsza część została na koniec, czyli zjedzenie wszystkiego, co się przygotowało.

Chiang Mai

Chiang Mai został przystosowany do potrzeb obcokrajowców. Znaleźć tu można wygodne noclegi, dania kuchni całego świata, tanie piwo i rozrywki wszelkiego rodzaju. Jedną z najprzyjemniejszych był niedzielny nocny market. Zabawa polega na chodzeniu zamkniętymi w tym celu ulicami i nabywaniu “potrzebnych” dupereli za przystępną cenę. Są również stanowiska z jedzeniem, w których można się za chwile zasiedzieć, bo jak odmówić sobie np sushi za $1.

Pozostało także to mistyczne piękno – promienie zachodzącego słońca odbijające się w dachach świątyń i modły mnichów.