Było ale sie skończyło

I w końcu papa Hong Kong. Pakowanie to nie lada gratka, co dziwi, zwłaszcza, że większość rzeczy wyrzuciliśmy.

I tak zaczyna się kolejna podróż, z tym, że nieco krótsza. Wpierw stanie w kolejce do autobusu, który zawiezie nas na lotnisko. Potem czekanie na samolot i nieprzyzwoicie dużo wina na pokładzie plus, kiedy założyłam maskę wilka ludzie autentycznie wstrzymali oddech. W Londynie zaopatrzyliśmy się w Martini, co pomogło w czekaniu na kolejny samolot i nieco rozbawiło towarzystwo. A ostatni stop już w Warszawie.

Hong Kong

Ciężko pożegnać się z N.-owym mieszkaniem i jego przystępną ceną – za darmo. Własna sypialnia, własna łazienka plus salon, kuchnia i net do użytku. Marzenie. Wkładamy plecak na plecy i idziemy na śniadanie do piekarni, na pożegnanie ch bohenkiem chleba i bekonem. Taxi na lotnisko i po kilku godzinach jesteśmy w Shenzen. Bus do granicy i już wjeżdżamy do Hong Kongu, szybko i bezstresowo.

Bardziej stresowo zrobiło się przy szukaniu pokoju, bo okazało się, że Hong Kong jest pełny. Przez 3h znaleźliśmy jedynie kilka straszących klitek za HK$300 za noc. Siedziałam na jednym z pięter z plecakami, a T. biegał po pozostałych piętrach wieżowca, na których mieściły się GH, co było fizycznie wyczerpujące i psychicznie otępiające. W końcu znaleźliśmy jeden za HK$300 za noc, ale czysty, śliczny, z tv, dvd, wifi i uroczym właścicielem.

Nabyliśmy butelkę dobrego wina i poszliśmy nad wodę, gdzie siedzieliśmy, piliśmy i patrzyliśmy na tysiące świateł.

A Hong Kong? Zakupy! podróże metrem, rekonesans elektroniki, wino, włóczenie się i tak życie jest piękne. Odwiedziliśmy Soho, och, te budynki, te sklepy, najdłuższa na świecie ścieżka elektroniczna a’la ruchome schody. Te kawiarenki, te kolory, te zapachy. Jesteśmy zmęczeni zakupami i nastawianiem się psychicznym do powrotu i końca wycieczki…

Szanghaj

Zatrzymujemy się u zanjomego. Miło mieć przez kilka dni swój pokój i dostęp do kuchni. Pierwszym zakupem był chleb we francuskiej piekarni i masło. Serek philadelphia smakował jak topiony, ale co tam, jem kanapkę po miesiącach makaronu i ryżu. W ramach odwdzięczenia się za gościnę, gdy tylko N. wychodzi z mieszkania, T. zalewa mu łazienkę i psuje toaletę – niech chłopak zna polską wdzięczność.

Szanghaj krzyczy drogimi markami i ekskluzywnymi restauracjami, ale i piekarniami ze słodkimi bułkami nafaszerowanymi mięsem, serem czy jajkiem – mniam. Szokuje mnie organizacja, czystość, ale i drobnostki w postaci świetnego zagospodarowania terenu przez lokalnych mieszkańców – ubrania suszone są dosłownie wszędzie – na murach, płotach, znakach drogowych, gdzie tlyko da się je zawiesić.

Centra handlowe (trzeba być szalonym, żeby nie odwiedzić kilku będąc w Chinach przy końcu swojej wyprawy) pełne towarów ale i ludzi. Zapraszają do nich ulice pełne krzykliwych neonów. Metro nieco starsze i droższe jak w Pekinie, za to można siedząc w ostatnim rzędzie ostatniego wagonu obserwować ludzi w pierwszym.

Na ulicach panuje totalna ludzka dezorganizacja, nie da się iść prosto lub jedną ze stron chodnika, bo ludzie nadciągają z każdego z możliwych kierunkuch, sprawiając, że spacer to walka o ścieżkę.

Chińczycy kochają wszystko co europejskie, co rzuca się w oczy. Oczywiście ci młodzi, bo starsi kochają jedynie to, co chińskie.

Szanghaj to taki powolny powrót do rzeczywistości i noralnego życia, bez ciągłego przemieszczania się czy rozbijania po hostelach.  Powoli dociera do nas wizja powrotu, do końca został tydzień.

Pociągiem do Szanghaju

Zjedliśmy kaczkę po pekińsku (WOW!) i pospieszyliśmy na dworzec. Tam dzikie tłumy i każdy stara się przepchać właśnie do naszego pociągu. Przy wejściu na peron prześwietlają uważnie bagaże i sprawdzają bilet, co czynią ponownie przy wejściu do pociągu. Następnie pani konduktor zabiera bilet i daje kartę, która spowrotem wymienia na bilet przy końcu podróży. Przy wyjściu z perony bilet jest po raz czwarty kontrolowany. Podróż na gapę jest mało możliwa.

Jazda nocnym pociągiem jest rewelacyjna! Wyjątkowo wygodnie, dużo przestrzeni,  łóżka ponad przeciętną i świerza pościel. Umieszczono nas niestety w oddzielnych przedziałach, w efekcie próbowałam zasnąć w akompaniamencie warkotu traktora.

Wielki Mur Chiński

Wycieczka po chińskim murze kojarzy mi się z nieopisanym zimnem. Lodowate powietrze z tak silnym wiatrem, że spychał na boki.

Mur jest długi, nawet bardzo i stary, też bardzo. Czasem nie da się dalej iść, bo brakuje jego części. Na dłuższy opis miejsca trzba będzie poczekać do kolejnej wyprawy w letnim klimacie, bo w mojej pamięci jest zimno, lód, skostniałe palce, walka z wiatrem mrożącym twarz i chińscy turyści.

Mimo wszystko to coś, co trzeba zobaczyć.