Buenos Aires

Usiedliśmy wieczorem przy piwie, chłodząc się po upalnym dniu, odganiając komary i rozmawialiśmy o tym, kto, gdzie, kiedy i ile razy był obrabowany w Ameryce Południowej. Było tego sporo, australijczyk dwa razy w jednym tygodniu w tej samej dzielnicy Buenos Aires, na głównych ulicach, raz zacisnęli mu obręcz na szyi. Innego straszyli zakrytym palcem, który miał być bronią, więc odmówił wypłaty gotówki, ktoś dostał sprejem pieprzowym po oczach.




To wieczorem, a w dzień chodziłam po mieście ze wszystkim. By być lepszym celem spacerowałam z kubkiem ze Starbucks, piłam mate z bezdomnymi w parku, odpowiadałam na każdą zaczepkę, podchodziłam do każdego, kto mnie wołał. To chyba tak w ramach tęsknoty za T. Moja mizerność musiała być widoczna, bo nikt nie chciał moich pieniędzy a wszyscy chętnie słuchali o T.

Poszłam na steka do dziwnej knajpy. Kelnerzy około 60-tki, w białych koszulach, kręcący biodrem, gdy z radia leciał żwawszy rytm. Na przeciwko siedział starszy Argentyńczyk, uśmiechaliśmy się do siebie żując mięso.


Rozmawiałam z chłopakiem mieszkającym na ulicy, śpi na swojej kanapie, powiedział, że też mogę tam spać, ale wróciłam do hostelu.

Montevideo

Ze względu na krótkoterminowość wspólnego bycia stawiamy na wakacje. Tak trafiliśmy do Montewideo, tzw. dużego miasta, gdzie pierwszy raz śpię w hotelu. Wchodząc przez drzwi w głowie brzęczy myśl “nie stać nas”, cena okazała się niższa niż za dwa łóżka w dormie. Wygodny materac, czysta, biała pościel, telewizor z kablówką, lodówka, pachnące ręczniki i nawet net. Nie chcę go już nigdy opuszczać. Ale muszę, T. chce zwiedzać. Totalny brak zrozumienia.


Mieszkamy tuż obok historycznej części miasta, gdzie w trakcie spaceru siedząca przed domem staruszka krzyczy, że nas zaraz okradną, za dosłownie 30 sekund podchodzi kolejny człowiek i mówi to samo, więc zawracamy na ścieżkę, gdzie więcej uzbrojonej policji.




Mówią, że Urugwaj to Szwajcaria Ameryki Południowej, coś w tym jest, drogo tu. No i może wszystko jest lepiej zorganizowane.

Na ulicach metalowe budki z hot-dogami i najróżniejszymi ich odmianami, główna jadalnie T. Autobusami dostać się można na kilkanaście plaż, robimy rundkę.




Nie wiem co więcej pisać, bo w głowie mam nadal pachnącą pościel, ciepły prysznic i filmy przez całą noc. Powinnam mieć raczej te plaże, ulica, kawiarnie i spacery o zachodzie słońca, ale następną noc spędziłam na macie na lotnisku pod chustą, z głową na kolanach T. i śnił mi się chyba ten pokój z Montevideo.

Z Argentyny do Urugwaju

Po Mar del Plata jestem nadal optoczona piaskiem jak schabowy panierką. Nic nie muszę. Wylądowaliśmy w Buenos Aires, nie ma biletów na nocne do Montevideo, nie kąpałam się od kilku dni. W ostatnim autobusie nie puścili filmów dranie, dali za to woreczek ze słodyczami. Wolę film.



Jest 21:00, po całej akcji organizowania biletów 24:00, więc zostajemy na terminalu autobusowym. Rozkładamy matę przy gniazdku, jest net. Piszę, a T śpi lub biega na papierosa. Gdy ostatni autobus odjeżdża zostajemy my i bezdomni. Wciąż ktoś podchodzi i prosi o pieniądze. Śpimy na terminalu ale chyba wyglądamy na bogaczy. W końcu wygląda się jak się czuje, a ja czuję się bardzo dobrze.

Na promie zajmujemy miejsca w 1-szej klasie, to były ostatnie bilety. Nie dali szampana, tylko fotele większe. Po 3 godzinach dopływamy do Colonia del Sacramento. Jest gorąco, więc idziemy na lody, potem kupujemy talerz mięs i upał się kończy ustępując burzy. Namiot rozkładamy w deszczu. Ciepła woda jest od 20:00, a łazienka przypomina te w więzieniu – ogromne pomieszczenie z kilkoma rurami wystającymi z sufitu. Nie można zamknąć drzwi.











Argentyńskie Andy i Mt Fitzroy trekking

Nie potrafię opisać tego co widzieliśmy, bo jak opisać wspaniałe drzewa, góry i doliny. Są zdjęcia, ale i one nie oddają tej przestrzeni. Patagonia to magiczny obszar Argentyny, zdecydowanie najpiękniejszy rejon jaki w tym kraju widziałam.


A treking zaczął się dosyć spontanicznie. Spakowaliśmy plecaki w ubrania na każdą pogodę, namiot, śpiwory, karimaty i jedzenie, wypożyczyliśmy palnik, kupiliśmy gaz i ruszyliśmy w drogę. Treking nie należy do ciężkich, czasem w górę, czasem w dół, najczęściej po równi przez lekko wysuszone lub soczyście zielone tereny. Wciąż widać szczyty. Ciężej wspiąć się było do Laguny de los Tres, po skalnych schodach, ale i to można spokojnie zrobić, zwłaszcza wieczorem, kiedy słońce już tak nie pali.




Patagonia nie pokazała nam swojego przewrotnego oblicza i przez cały pobyt mieliśmy genialną pogodę. Jedynie w środku nocy na campingu w punkcie Poincenoc obudził nas niesamowicie głośny i silny wiatr, który buszował w koronach drzew, jakby ktoś skakał z jednej gałęzi na kolejną. Tomasza wersja to “the smoke” z LOST… Było to na tye dziwne, że ludzie wychodzili z namiotów, bo nie wiedzieli co się dzieje.


A rano szliśmy do strumienia, by przemyć w nim twarz, po czym nabieraliśmy z niego wody, którą piliśmy przez cały dzień. Spróbuj zrobić to samo w polskich górach.