Idź na targ i zaszalej

Supermarket nie jest na ziemi boliwijskiej tak popularny jak w Europie, czy innych krajach Ameryki Południowej. Ciężko je znaleść, pozatym nawet pomimo cen na produktach, przy okazji reszty dostaniesz kilka boliviano mniej (za każdym razem!). Faktem jest, że obywatele Boliwii pałają nieskalaną miłością do targów – ulicznych, czy pod dachem – zawsze żywych i wesołych. Sanepid miał by kilka zastrzeżeń do sposobu przechowywania mięsa, co pewnie przyczyniło się do mojej salmonelii, ale hey, targowanie się z chollitą o cenę banana było bezcenne.

Pewnego wieczoru spacerowałm po Tupizie i przypadkiem stałam się świadkiem dostawy mięsa na targowisko. Przewiezione zostało ono na pace pickupa (bardzo brudnej pace, prawdopodobnie wcześniej przewożono nią zużyte opony), w postaci całej krowy podzielonej na cztery części. Dwaj panowie chwytali kolejno za mięso i rzucając je na plecy pokryte wyjątkowo brudnymim szmatami podążali na targowisko. Tego dnia na kolację zjadłam hamburgera.

I znów Boliwia

Powrót na ziemię pełną nieutwardzonych dróg, gdzie dwie godziny jazdy taksówką przez pustynię kosztują mniej niż bilet na autobus miejski w Argentynia, kraj pysznych owoców i warzyw, gdzie woda z kranu może cię zabić. Witaj Boliwio, tęskniłam.

Wraz z przekroczeniem granicy od razu poczułam że to już Boliwia. W miasteczku był tylko jeden bankomat, strażnik od razu do mnie podskoczył i z uśmiechem na ustach oświadczył, że pieniędzy w nim nie ma, ale za godzinę już będą. Skorzystałam z wolnego czasu, zjadłam śniadanie, popiłam niedobrą kawą i po godzinie ten sam strażnik, z tym samym uśmiechem oświadczył, że nie ma w bankomacie pieniędzy, ale za godzinę będą.

Po południu dotarłam do Tupizy i pierwszą rzeczą, którą chciałam zrobić była jazda konna, to też uczyniłam. Niebo pokryte było pięknymi chmurami, co chwile przebijało się słońce, naokoło niesamowite formacje skalne, a po godzinie piorun walnął jakieś 200 metrów ode mnie i mojego konia. Po chwili gnałam do stajni jak Clint Eastwood w westernach.